Quantcast
Channel: To miejsce na mapie
Viewing all 152 articles
Browse latest View live

Słowo o zaproszeniach ślubnych

$
0
0
A nie o górach.
Jeszcze nie.

Poważnie zastanawiam się również, nad przeniesieniem swoich wynurzeń ślubnych w inne miejsce, tym bardziej że:

ostatnio wpadłam na "genijalny" w swojej prostocie pomysł, na to, jak sobie dorobić do swojej nauczycielskiej pensji wynoszącej 5 tysięcy złotych nowych polskich, wszak pracuję tylko 3h dziennie - a że lubię się bawić w kleju, papierze i we wstążkach - to owa genialność przejawiła się w tym, że jestem w stanie uprzyjemnić czas innych i zająć się ręcznym tworzeniem zaproszeń ślubnych.

Biorąc pod uwagę to, co oferuje ślubny rynek, niektóre zaproszenia są po prostu brzydkie.
I nie chodzi tu o kwestię gustu, bo ten jak wiadomo, szczególnie jeśli mówimy o ślubie, każdy ma inny, to jednak istnieją zaproszeniowe koszmarki, i straszą one sklepowe półki oraz zakamarki internetu.

Odpychają mnie wszelkie serduszka w nadmiernych ilościach, gołąbki, cuda-wianki na kiju. Drażnią przygłupie wierszyki i rymowanki.
Matko kochana, przy rozdawaniu zaproszeń rodzinie czy znajomym, większość z nas nie ma do czynienia z pięciolatkami. Doprawdy, nie potrzeba częstochowskiego rymu, aby rodzinka się zorientowała, że chcemy guzik z pentelką zamiast badyla.
Dodam jeszcze tylko, że absolutnie nie podoba mi się wstawianie swoich zdjęć w zaproszenia - chyba każdy zainteresowany wie jak wyglądam. Umiarkowany narcyzm, czy raczej nieświadomość, że prędzej czy później trafię do kosza.


Absolutnie nie twierdzę, że moje są naj naj naj.
Ale mi się podobają.
W sumie innym paru osobom również.
A co Wy o tym myślicie?

zaproszenie, zaproszenie ślubne, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie DIY


P.S: Jutro idziemy na nauki :D
będzie czad.




Turysta (wysoko)górski.

$
0
0
Zbliżający się weekend majowy i odkopany stary numer kwartalnika "Tatry", natchnęły mnie do zastanowienia się nad osobą turysty, wszak lada moment zacznie się najazd na góry i doliny.
A chodzi dokładnie o artykuł "Analiza niepoprawna politycznie" z numeru 3 (33). Mam wrażenie, że autor artykułu spisał i ubrał ładnie moje myśli w zdania, więc będę się nim (artykułem, nie autorem) mocno posiłkować (albo przepiszę słowo w słowo) bądź dodam od siebie ewentualny komentarz. O!
Tematem przewodnim owego numeru jest marsz (turystyczny) na Tatry.
Świnica, zejście na Zawrat, turyści w górach
Zejście ze Świnicy w stronę Zawratu
a więc uwaga.
Jak powszechnie wiadomo, najwięcej w Tatrach jest... może z wyjątkiem skał i kamieni - turystów. Ale nie byle jakich!
Górale, bez względu na cel najazdu turystów na góry, każdego, dla uproszczenia, nazywają ceprami. Nie da się ukryć, że określenie to lekko bodzie we mnie osobiście, ale co zrobić, skoro od Tatr dzieli mnie 400km niewybudowanych autostrad.
Ceprzy Turyści według autora artykułu, stanowią najliczniejszą i zarazem najbardziej zróżnicowaną grupę ludzi odwiedzających Tatry. Turystą jest pani w japonkach pod Giewontem, facet z bebechem pijący piwo w którymś ze schronisk, grupa młodych ludzi dzwoniąca metalowym kubkiem przyczepionym do plecaków, rodzinka 2+1/2+2/2+8 oblegająca wodopój, wszyscy Ci, którzy zdecydowali się wychylić poza linię kas TPN, bo w knajpie nie było miejsca. Po co poszli w góry - na pewno kierują nimi różne motywacje - bo w końcu w góry przyjechali, by puścić fotkę szfagierowi z jakiegoś szczytu, bo stara kazała. Najgorsze jest to, że wielu z nich, tak na prawdę nie ma zielonego pojęcia po co tam przyjechało i gdzie ma iść, przykład: pan stojący pod drogowskazem na Kozi Wierch w D5SP pytający się, czy tą drogą dojdzie na Zawrat. Dojdzie. Kiedyś i pod prąd. Blade pojęcie o tym, gdzie się znajdują, jak należy się zachować, a plastik w krzakach nie ulegnie bio-rozkładowi. Taki turysta często też narusza przestrzeń osobistą moją, innego turysty i wszelkiej zwierzyny (patrz Mietek, niedźwiedź!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!)
Jest jednak ktoś, kto się cieszy z najazdu turystów. Właściciele schronisk i knajp. I dorożkarze  I taksówkarze. I właściciele stoisk z pamiątkami. I kierownicy sklepów. I sprzedawcy piwa.
Szczęśliwie - im wyżej, tym mniej takich osobników, a w przyszłym roku oblegać będzie nadmorski kurort.
ALE jeśli taki turysta wpadnie po uszy oczarowany Tatrami staje się prawdziwym turystą. Szkopuł w tym, aby nim się stać, niezbędne jest przejście etapu turysty-cepra.
"Prawdziwi turyści to grupa znacznie mniej liczna. Są to ludzie naprawdę kochający góry, a Tatry w szczególności [to ja!]. (...) Mają ogromną wiedzę i są odpowiednio wyekwipowani [to w sumie, nieskromnie dodając też ja!]. I tak naprawdę, w głębi duszy, każdy z nich marzy: puste Tatry, a w nich ja! [!!!!].
szlak na ornak
Ornak. Puste Tatry, a w nich ja
I ze złością patrzy na turystów, którzy przeszkadzają, są wszędzie i odbierają intymność tatrzańskim chwilom. Z naganą i wyższością patrzą na ich sandały i szpilki, reklamówki i foliowe płaszcze, na wózki dziecięce wleczone po kamieniach, na kapelusze góralskie na głowach i puszki z piwem w rękach. (...) Bo tak naprawdę prawdziwemu turyście bardzo trudno przyjąć do wiadomości fakt, że Tatry są dla wszystkich."
Padają propozycje limitowania wejść w Tatry, zaporowej cenie biletów, by odstraszyć tych, którzy chodzić po górach nie muszą, testach na inteligencję przy wejściu na teren TPN i obowiązkowym ubezpieczeniu.
"Prawdziwi turyści , jeśli chcą zaznać w górach spokoju, muszą być przewidujący i przebiegli [tak jest!], planować trasy wycieczek tak. by omijała miejsca najtłumniej uczęszczanych przez turystów  pory dnia, gdy turyści zajmują się czymś innym niż turystyka, [tak robię!] a także pory roku, gdy w Tatrach robi się spokojniej.[a tak nie mogę z racji zawodu].
Kościelec, szczyt, turyści w Tatrach
na Kościelcu
Według autorki, "odmianą" prawdziwego turysty jest tak zwany pozaszlakowiec. I w tym miejscu należałoby się zastanowić czy wypada traktować pozaszlakowca, jako człowieka aroganckiego, który chodząc swoimi szlakami próbuje udowodnić jakim jest hardkorem lub innym tym typkiem, który robi wszystko na opak, żeby nie być jak ta szara masa, a za cholerę nie przypomnę sobie ja to to się nazywa, czy może jednak jako egzemplarz, który zna, kocha góry, nie śmieci i niczego nikomu nie ujmie, jeśli przejdzie się poza ścieżką.

Na podstawie tekstu Beaty Słamy Tatry TPN 3 (33)


Rysy szczyt, turyści w Tatrach
Rysy

Gdzie jadać w Zakopcu wg Ka eM

$
0
0
Było o tym, gdzie lepiej nie jadać będąc w Zakopanem... oooo... TU
To teraz, dla odmiany, mój subiektywny i bardzo skromny przewodnik o tym, gdzie rozstrój żołądka (raczej) nie grozi. Skromny, bo będąc w Zakopanem, wracając późno do domu, żywię się zupką i kluseczkami z mikrofali.
zdjęcia z doopy komórki, bo siem wstydziłam robić.

Przede wszystkim moje odkrycie sprzed 3? lat.
Nie znam innego miejsca, gdzie serwowano by kaszę z pieca przygotowaną na przeróżne sposoby, dobrą w smaku, która jednocześnie z rachunkiem nie wypłucze nam kieszeni - 17-20zł za dużą porcję kaszy z mięchem jak na zakopiańsko-krupówkowe warunki - nie jest źle.
Dokładnie chodzi o Dobrą Kaszę Naszą przy Krupówki 48
Kasza gryczana, perłowa, jaglana - do wyboru, do koloru. Ze swojej strony polecam zapiekane brokuły i kukurydzę lub kurczaka curry z czarnymi oliwkami. Wszystko to podane na (panie obsługujące nie oszukują) gorącym półmisku. Jest naprawdę gorący.
Ktoś, kto za kaszą nie przepada, może czuć się lekko zawiedziony, choć w menu dostępne są dania, do których można dobrać ziemniaki zamiast kaszy.
Dużo miejsca w środku, ale i dużo klientów
Ehh... aż się głodna zrobiłam
dobra kasza nasza zakopane, krupówki 48

Również dobrze, regionalnie, ale już z dużo bogatszym portfelem można zjeść w Kolibeckiej przy rondzie do Kuźnic. Porcje mają (przynajmniej do tej pory mieli) duże. Bardzo duże.
Pierogi ruskie - pycha.
Placek po węgiersku - mega.
Patelnia juhasa - o mój cholesterol....
Ogromnym minusem jest brak miejsca. Sama knajpa jest malutka, ma za to dużo ławek rozstawionych w ogródku... tylko co jeśli pada/jest zimno/ciemno/i do domu daleko?
bar jagoda, zakopane, krupówki


Teraz coś na słodko, bo nie samym oscypem i golonko człowiek żyje.
Również na Krupówkach, przedzierając się przez dziki i głody tłum, warto jest wstąpić do baru Jagoda na deser lodowy.
Leśna rozpusta po prostu miażdzy kubeczki smakowe.
Jagoda oferuje również różnego rodzaju desery, ciastka (kremówka......) gofry i inne cuda, po których godzina na zumbie to mało.
Ceny... jak to na Krupówkach.

Podobnie sytuacja ma się u Gabi na Zamoyskiego.
Ludzi bywa sporo, ale jak się człowiek dobrze rozejrzy, na zapleczu znajdzie cichy kącik ;)


byle do sierpnia,
ave.

A może Wy polecicie coś godnego dla głodnego?

Miało być tak pięknie...

$
0
0

No właśnie, miało być, a wyszło jak zwykle.

Mój już za-półtora-tygodnia-mąż w przypływie wszechogarniającej łaski (jakby miał jakieś wyjście) dał mi błogosławieństwo na drogę, dobre słowo, a nawet chciał podrzucić na PKSa cobym wraz ze swoją świadkową pokierowała się 400km na południe i za niespełna 10h jazdy wysiadła na dworcu w Zakopanem.

Miał być Błyszcz. Miała być Bystra. Ewentualnie Starorobociański, lub cośkolwiek, co nie jest trudne i nie za wysokie, cobym nie zabiła swojej świadkowej, bo gdzie ja znajdę drugą w tak krótkim czasie.

A było jak zwykle, bo pogoda z odwłoka.
Peszek.

Oczywista oczywistość, czasu nie zmarnowałam, bo zamiast zająć się czymś pożytecznym, kaem siedziała i rozmyślała gdzie by teraz mogła być, albo gdzie będzie w drugiej połowie sierpnia (nienawidzę swojej roboty za to, że wyjęła mi wrzesień z kalendarza).

A plany mam w sumie ambitne.
I Orla (wstyd nie zrobić całej), i Krywań (a co!) i Rohacze (dwa.) i może Chłopka powtórzę. I przelecę Czerwone raz jeszcze. W sumie trauma po Rysach też mi przeszła...
Hmmm...

A teraz siedzę jak ten świstak zawijając winietki. Rzygam tęczą i wstążkami.

I widoczek:

Tatry zachodnie Bystra Błyszcz
Droga na Bystrą/Błyszcz

3... 2... 1... Bungeee!

$
0
0
Ha!
Za mną wieczór panieński. Wieczór, czy też może dniowieczór, bo Świadkowa spisała się na medal z organizacją pożegnania ze stanem niezamężnym i bombardowała mnie atrakcjami od samego rana. :*

Jak sama zaznaczyła, prowadząc w miejsce kaźni: będzie to krok, od którego wszystko się zmieni. A z całą pewnością zmieniło się moje tętno, gdy stanęłyśmy pod najwyższym w Polsce bungee. Doszło mi też parę siwych włosów.

Nie jest to w żadnym wypadku post sponsorowany ;)
Komuś może przyda się info zabłądując zabłądzając błądząc po necie i trafiając na mojego 'blogaska'.

Koleżanki wywiozły mnie w okolice Moczydła, czy też pod samo Moczydło.
Samo miejsce reklamuje się jako najwyższe w Polsce bungee (to to samo co stoi w Zakopcu nieopodal Gubałówki). Najwyższe... 90m. Co to jest 90 metrów? 180 kroków? Mniej niż do przebiegnięcia w szkole na wuefie?
Jednak 90m w górę, to dużo. A ludzie malutcy. I do ziemi daleko. I w upał chłodniej. Widoki ładne.
Plask! i nawet nie będzie bolało :>
Stojąc na progu pomyślałam sobie (to głupie), że ludzie w górach spadają z 300 metrów, więc co to jest te 90...? Pikuś popierdułka. ;)

Kurde, nie skoczę. Lęku wysokości wyzbyłam się dawno temu. Chyba gdzieś na łańcuchach świnickich. Albo w kominku.
Pan z obsługi - bardzo miły swoją drogą (pozdrawiam pana :D) - nie robił problemu, aby ktoś wjechał ze mną na zachętę. Albo jako motor do wypchnięcia. Tylko ta moja zachęta miała lęk przestrzeni i na niewiele się przydała (pozdrawiam zachętę :) )

Zważona (na wadze, a nie z upału czy %) przed wjazdem na górę, obsznurowana (ha! a to ciekawe - nie wiążą tylko za nogi :F ) i poinstruowana co, i jak, i dlaczego właśnie w ten sposób.
3...2...1...BUNGEE!
i kupa.
kaem stoi, pomimo tego, że lina ciągnie w dół. To ułatwia podjęcie decyzji skoczyć-nie skoczyć.
W tym momencie podziwiam pana za nieskończone pokłady cierpliwości.
I podejście psychologiczne.
I to, że jakby pan mnie namówił, to bym skoczyła. Bez liny. :D

Za drugim podejściem się udało.
bungee warszawa
Wrażenia są niesamowite. Zero kontroli nad czymkolwiek. Tylko grawitacja. Przyspieszenie, i wszystko to, nad czym zasypiałam na fizyce w szkole.

Trzeba być czubkiem.
Adrenalina się ze mnie wylewała. Uszami.
Powrót liny - czyli to, czego obawiałam się najbardziej, nie było takie straszne. Lądowanie też nie.

Świat do góry nogami jest śmieszny. Tego nie potwierdzał mój błędnik, który nie ogarniał że ręce opuszczone, to tak naprawdę są rękoma podniesionymi. Ale w tym momencie mogłam mu to wybaczyć.

Co jest fajne, to to, że nie trzeba umawiać się na skoki. Bungee jest czynne w zasadzie przez cały rok - tylko w różnych godzinach. Obsługa - na szóstkę. Jako kobieta stwierdzam, że tylko wagę mają popsutą.

Chyba wiem, co sprawię Lubemu na urodziny. :)

Pępek świata

$
0
0
I o dziwo wcale nie chodzi o mnie.


Chodzi natomiast o książkę "Pępek Świata. Wspomnienia z Zakopanego.", autorstw niejakiego Rafała Malczewskiego. Tak, dokładnie, od tych Malczewskich, syna tego Malczewskiego. Tak, kaem też się czasami odchamia ukulturalnia. ;)

Pępek świata. Wspomnienia z Zakopanego. Rafał MalczewskiJuż nawet nie pamiętam, w jakich okolicznościach stałam się posiadaczką tej książki. Najprawdopodobniej wpadła mi w ręce podczas buszowania w jakiejś zakopiańskiej księgarni, jednak odstraszona jej wysoką-niewysoką ceną, odkładałam jej zakup na później.
Aż któregoś razu, po święcie MB Pieniężnej, nabyłam ją drogą zakupu internetowego (bo taniej).
Absolutnie nie mam zamiaru przepisywać informacji z okładki, bo każdy półczub to potrafi, poza tym, można je znaleźć w każdym możliwym miejscu, gdzie jest choć słowo o książce.




Więc o czym mam zamiar napisać?
Chociażby o tym, że Pępek świata, a raczej wspomnienia Malczewskiego zburzyły mój wizerunek międzywojennego Zakopca, gdzie przecież ludzie nic innego nie robili, tylko chodzili po górach, zakładali TOPR, obserwowali świstaki, gonili niedźwiedzie, peace, love & fokstrot. O ja naiwna!
Malczewski, nie ukrywając niczego (no bo niby po co?), ukazuje Zakopane początku XXw. (do '39 r.), jako ośrodek rozwoju, pijaństwa, narkomanii, lewych interesów i prania brudnych pieniędzy, a także wybitne skupisko pań lekkich obyczajów, chętnie dzielących się przeróżnymi chorobami wenerycznymi. Oczywiście wszystko to było okraszone mniej lub bardziej wymagającymi wyprawami na tatrzańskie szczyty. Ale czegóż można się spodziewać po Młodej Polsce i okresie międzywojennym. Pełen luz i spontan. I w sumie dobrze, bo czymże bez alkoholu, morfiny i peyotlu byłaby twórczość Witkacego? Makuszyński nie awanturowałby się o Basię bez brydża i koniaku, a Karol Szymanowski... a Szymanowski byłby nudnym kompozytorem, gdyby nie jego miłość do Zakopanego i mężczyzn.
Pępek... pełen jest ciekawostek, związanych nie tylko z samym Zakopanem, ale i ludźmi tamtego okresu. Aż chce się czytać.

Swoją drogą, ktoś może polecić możliwie pełną biografię Witkacego?


P.S. Z góry przepraszam za blogaskowe fociszcze, spodobał mi się Instagram. :]

ciasteczka owsiane...

$
0
0
.. z żurawiną i orzechami laskowymi..
hmm....

Pakując kota w walizkę razem z butami górskimi, upychając zapas batoników czekoladowych na szlaki, i ugniatając Oshee - bo to jest jedyne coś, co robi mi lepiej niż woda przy podejściu pod jakigoś pikusia, zaczęłam się zastanawiać, czy może nie znalazłoby się cosik lepsiejszego do przekąszenia na szlaku, od czekolady, za którą szczerze powiedziawszy - nie przepadam. (tak, wiem, dziwna jestem)
I tak narodził się w mej 'dietetycznej' głowie pomysł, że może zamiast batonika ukleić ciasteczka owsiane. Pożywne, energetyczne i nawet smaczne. ;) A o to podczas wylewania potów na asfalcie do Morskiego Oka właśnie chodzi.

Ciasteczka owsiane nie zawierają masła, z powodzeniem można nie dosypywać mąki.

Będzie potrzebne:
  • Szklanka płatków owsianych górskich (przecież jeść je będziemy w górach ;) )
  • Szklanka łatków owsianych przemielonych
  • pół szklanki otrębów pszennych
  • 3 łyżki miodu (trzeba skądś tą energię brać) / można dodać mniej
  • 70g orzechów laskowych
  • 100g  żurawiny
  • jajo
  • woda na oko
    tak jak pisałam, obejdzie się bez mąki, ale ja dodałam pół szklanki razowej.
Wykonanie jest banalnie proste.

  1. Orzechy i żurawinę posiekać, wsypać do miski, dodać wszystko sypkie.
  2. Dodać miód i jajko. W razie potrzeba dodać wodę.
  3. Wymieszać dokładnie.
  4. Łyżką formować speudo-ciasteczka na blasze w rozgrzanym piekarniku. Rozgrzanym - tak standardowo do 180', coby ciastka nie spaliły się za bardzo.
  5. Piec aż się zarumienią. Pilnować by się nie spaliły.

ciasteczka owsiane z żurawiną i orzechami laskowymi bez mąki i masła
30 minut roboty.

Jako że przypalam wodę na herbatę, osobiście punkt 5 średnio mi wyszedł, i moje wytwory wyglądają tak, jak wyglądają. Smakują lepiej. Luby też zje.

ciasteczka owsiane z żurawiną i orzechami laskowymi

Nawet kocur dobierał się do wylizania miski.


Prolog:
Dlaczego mówi się, że czekolada jest dobra przy wysiłku fizycznym, szczególnie polecana podczas letniego chodzenia po górach? Ano dlatego, że dostarcza kalorie, które zamieniają się na energię i taki strudzony człowiek nie opada z sił. Z tego powodu, uważam, że ciasteczka, szczególnie z dodatkiem miodu są dobrą alternatywą, co więcej, zapchają żołądek do czasu dojścia do schroniska i dopchaniu się do kolejki po szarlotkę. ;)
Dlaczego nie kanapka z szynką? Kanapka z szynką jak najbardziej się przyda, jednak jest ona dobra na głód, a nie jako zastrzyk energii. Cała energia zostanie pochłonięta przez trawienie.
ale o tym powymądrzam się następnym razem.

Pograjmy w Ingress

$
0
0
Coś dla noobów i nołlajfów. Czy aby na pewno?

Pomimo tego, że absolutnie nie jestem typem gracza - moja wiedza i umiejętności grania w gry komputerowe kończą się na trzeciej części Heroes Might and Magic oraz urządzaniu mieszkań Simsom, to przyznam się, że z niemałym zafascynowaniem zaiwaniam z telefonem w ręku, przejmując portale i stawiając rezonatory w Ingressie.
Ingress

A cóż to takiego ten Ingress?
Ingress jest wieloosobową grą internetową, która rozgrywa się w czasie rzeczywistym (rzeczywistość rozszerzona). Wykorzystuje ona wszelkie dobrodziejstwa wujka Googla, tak więc póki co, działa tylko na tych super-mądrych telefonach z systemem zielonego robocika.
Rozgrywka, najogólniej mówiąc, polega na ustawianiu i przejmowaniu (hackowaniu) portali w miejscach publicznych, gdzie znajdują się ciekawe elementy: stare budynki, murale, tablice pamiątkowe, a także kościoły czy rzeźby, i późniejsze łączenie (linkowanie) ich w trójkąty, które stworzą pola kontrolne (control fields) naszego koloru. Linki między portalami mogą wynosić od kilku metrów do kilku, czy nawet kilkuset kilometrów, co jest oczywiście uzależnione od poziomu, który udało nam się wbić od momentu zainstalowania gry na telefonie. Hackowanie swoich i obcych portali, spowoduje, że dostaniemy wiele cennych przedmiotów, takich jak Portal Keys (potrzebne do linkowania), Rezonatory (do zabezpieczania swoich portali) , XMP Bursters (do atakowania cudzych), Portal Shields (osłony portali) i Media (a to nie wiem po co :P ).
Zaportalowana Warszawa
Rusz tyłek!
Szkopuł w tym, że gracz musi być fizycznie w pobliżu obiektów na mapie, aby wejść w jakiekolwiek interakcje z portalami. Nie ma leżenia na kanapie, czy gnicia w pokoju przed komputerem. My z naszym telefonikiem w dłoni, jesteśmy przedstawieni na mapie jako mała strzałka w centrum 40-metrowego okręgu, stanowiący obwód, w którym mamy możliwość bezpośredniej interakcji. Jak w dżipiesie.
W międzyczasie musimy zbierać Energię XM (exotic matter), która jest rozrzucona po całej okolicy, w postaci małych świecących cząstek, ponieważ tracimy ją w czasie wykonywania wszelkich czynności w Ingressie.
Aleosochozi?

Zaraz po pierwszym uruchomieniu Ingress, należy wybrać frakcję, którą chce się grać. Zieloną lub niebieską. Co kto woli. Frakcja zielona tzw. the Enlightened - najeźdźcy, którzy chcą szerzyć mądrość i oświecenie (o lol).  Niebiescy - ruch oporu (the Resistance), którym nie za bardzo zależy na byciu oświeconym. Kto wygra? Ci, którym uda przejąć wszystkie MU (Mind Units), to znaczy osoby będące w zasięgu utworzonego pola kontrolnego. Proste? Jak barszcz.


Jeszcze jedno słowo o portalach.
Portal może być koloru zielonego, niebieskiego, lub szarego (a gdzie róż, gdzie fiolet i amarant?!). Szary portal jest portalem niczyim, i można go przejąc poprzez założenie pierwszego z maksymalnie ośmiu rezonatorów pomiędzy 1 a 8 poziomem. Nieładowane rezonatory, tracą energię i mogą ulec samoistnemu rozkładowi. Można je naładować osobiście lub zdalnie z wygodnej kanapy z domciu. Przejmowanie wrogich portali polega na niszczeniu za pomocą XMP Bursters, rezonatorów i umieszczaniu w ich miejsce swoich. Przejęcie portali przez obcą frakcję może utrudnione przez dodatkowe mody, zapewniające dodatkową osłonę portali. 

















Co ciekawe, można wysyłać własne propozycje tworzenia nowych portali. Grupa Google stosunkowo szybko, bo w ciągu 2-4 tygodni, reaguje na wprowadzanie nowych miejsc.

Skoro ja to ogarnęłam, ogarnie to każdy.
Tylko uwaga: aby zagrać w Ingressa, należy mieć zaproszenie (od znajomych, albo kliknąć rikłesta na stronie gry)
Ingress w zastraszającym tempie pożera zdrowy rozsądek, czas, internet i baterię.
I człowiek jak głupek stoi w centrum miasta pod fontanną z telefonem w dłoni hakując portale.

Wącham książki

$
0
0
Uwielbiam zapach książek.... szczególnie, gdy pachną drukiem i nowością (może niekoniecznie w sensie wydawniczym ;) ).

Polacy nie czytają książek. W ogóle albo prawie wogule.
Bo tekst składający się z trzech stron (  ) czy album ze zdjęciami, liczy się średnio. Albo wcale.
Wolimy obrazki, nie tekst.

Sama osobiście lubię książki. Lubię je mieć. I wąchać. Taki mały zboczeniec ze mnie, a wszelakie perwersje są ostatnio na czasie.
Z czytaniem bywa różnie, bo podobnie jak 38 milionów innych Polaków, uskarżam się na chroniczny brak czasu. I pewnie jako jedna z (nie)wielu - lenistwo.
Jednak od pewnego czasu staram się to zmienić i sukcesywnie podnoszę statystyki, przy okazji zapychając półki w mieszkaniu, i jednocześnie tworząc na ścianie warstwę pochłaniającą dźwięki wydobywające się z mieszkania stukniętej sąsiadki. Człowiek nawet nie miał pojęcia, ileż to pożytku płynie z samych książek. Nie mówiąc już o ich czytaniu.
Do rzeczy.
Jako że nie mogę się zebrać, aby napisać coś mniej lub bardziej sensownego o górach (które w tym roku kompletnie się nie udały, mam focha), pochwalę się moimi nie-górsko-tematycznymi nabytkami.
A jest ich aż dwa, i to dzięki wymienionym punktom za wypełnianie przygłupich ankiet.
Tak się ucieszyłam, że za punkty uzbierane w ciągu zaledwie sześciu miesięcy, mogłam sobie pozwolić na zakupowe szaleństwo, że nie zdążyłam ich nawet przejrzeć. Zaledwie wczoraj mój pan mąż przyniósł je z punktu odbioru, i nie mam zielonego pojęcia jakie one są. Choć oczywistym jest że pachną.

prl jak dawniej się żyło, książka, czarna wołga

Jak to drzewiej (za komuny) bywało. Słysząc raz po raz westchnienia społeczeństwa, jak to "za komuny było lepiej", bo na półkach było nic i ocet, ale paradoksalnie każdy wszystko miał (wyczekane lub spod lady), a że nie dane mi było do końca doświadczyć ówczesnych cudów, postanowiłam zweryfikować swoją wiedzę i niesamowite historie opowiadane przez rodzicielkę. Dlatego wybór padł na
"PRL jak cudownie się żyło!" (Wiesław Kot)
Przeglądając pobieżnie, to co autor przelał na papier, z całą pewnością mogę powiedzieć, że książka nie została napisana śmiertelnie poważnie. W całkiem zabawny sposób porusza aspekty życia w czasach PRL: kulturę, zwyczaje, kuchnię czy życie codziennie. I są obrazki!
Ale czy rzeczywiście było do śmiechu? ;)

"Literaci do piór, studenci do nauki, pasta do zębów!"

Pozostając nadal w temacie i chcąc dogodzić Lubemu, coby mu się nie nudziło w drodze do pracy, dokupiłamwybrałam czarną wołgę.
Czarna wołga. Kryminalna historia PRL (Przemysław Semczuk)
Jest to zbiór historii kryminalnych, które wydarzyły się w czasach PRL i bulwersowały opinię publiczną, choć ta miała się o nich nigdy nie dowiedzieć. Autor nie tylko przejrzał w tajne dokumenty, ale także dotarł do byłych przestępców. Każdy rozdział książki, jest oddzielną sprawą, którą mniej lub bardziej udało się rozwikłać.

Hasło na dziś:
Nie bądź wtórnym analfabetą. Weź książkę w dłoń.
i przeczytaj.

Tak się zgina

$
0
0
dziób pingwina.
źródło: memy.pl
Ale nie o pingwina i jego dziób chodzi.

Tym razem przyczepię się o zaginanie kartek w książkach. 
Nożeszkurde! Pozaginane kartki w książce naprawdę nie wyglądają fajnie. Szczególnie jeśli są to MOJE książki.
Dawno, dawno temu, w pewnym królestwie, przez długi czas ludność zastanawiała się, co zrobić, aby zaznaczyć sobie miejsce, w którym przerwała czytanie książki. Cały lud myślał nad tym bardzo długo, i nie mógł znaleźć żadnego sensownego rozwiązania tego problemu. Aż któregoś pięknego dnia, Ktoś wpadł na jakże genialny pomysł, coby pomiędzy kartki włożyć sobie COŚ. Coś, cokolwiek, co było na tyle małe, aby się w tą biedną książkę zmieściło, i na tyle płaskie, coby nie odstawało za bardzo. I tak powstała ZAKŁADKA do ksiązki.
Od tamtej pory wszyscy żyli długo i szczęśliwie i nie zaginali już kartek w książkach. Amen.
A moja propozycja dla zaginaczy:
znajdź se kurde zużyty bilet, paragon, 10 euro i wsadź se to w d.. książkę.
A tymczasem, gdy frustracja już mi przeszła, i poziom nerwa spadł do górnej granicy normy, to proponuję zakup zakładki, takiej:
zakładka do książki
z motywem kaszubskim
 Albo takiej:
(z magnesem)
zakładka do książki z magnesem
zakładka do książki
Albo takiej:
zakładka do książki, andrzej sapkowski sezon burz



Albo takiej, która jest moim ostatnim hitem:
pluszowa zakładka do książki 
pluszowa zakładka do książki
I kilka propozycji z netu:
źródło: nynerd.com
źródło: squishycutedesigns.com
źródło: craftsy.com

Lapkot

$
0
0

"Kot przebiegł mi po klawiaturze" w jednej ze swych odsłon.

Czas przebiec się po kocie.

Jeszcze żyję, nie mam weny.

$
0
0
Mnogość wątków i BURDEL mnie przerastają. Jak tu skupić się na jednym,
dwóch,
góra siedmiu tematach na blogu? :/
Postanowienie noworoczne - ogarnij się laska!
Wiosna idzie.

Ale zanim reanimuję to truchło, pójdę se na


W Kampusie SGGW, w budynku nr 23 w Auli IV.
 Start o 18:30. 
Wstęp oczywiście wolny.

a potem pomyślę


Krywań

$
0
0
post z dedykacją dla Magdy ;)

Parę słów na rozruch.

W ubiegłym roku, odważyłam się zapuścić tuż za polską granicę, coby zdobyć choć jeden ze słowackich szczytów.
Padło na Krywań.
Dlaczego? Bo łatwo, niedaleko a wysoko.

Krywań, to ta intrygująca góra, która znacząco hmm... wyróżnia się na panoramie widzianej na południe z niemal każdego miejsca na Czerwonych Wierchach.
Krywań
Krywań

Parking i cena

Co oczywiste, z Zakopanego jechaliśmy przez Łysą Polanę, przez Smokovce, aby w Szczyrbskim Plesie, po godzinie kręcenia się i zawracania, wylądować na pobliskim, ale ukrytym w krzakach parkingu, od którego wychodzi zielony szlak.
Miły pan (pozdrawiamy pana) z uśmiechem na ustach pokazał nam gdzie mamy się zaparkować, również z uśmiechem skasował nas na 4,7€ za dzień parkowania (nie pozdrawiamy).

Dlaczego zdecydowaliśmy wyruszyć z tego miejsca?
Bo zaintrygowały mnie Trzy Studniczki (Trzy Źródła). Ku mojej nie-radości owe 'studniczki' okazały się być chatkami z błota i słomy drewnianymi. Coś jeszcze? Zupełnie nic.




Droga bez męki

Krywań, szlak na Krywań, Tatry Słowackie Krywań
wejście na Krywań
Pomijam fakt, że świeżo upieczony pan mąż po 15 minutach drogi, oznajmił mi, że dalej nie idzie (nawet z lasu nie wyszliśmy) bo go w d... nodze strzyka, i tego lata po raz ostatni żar lał się z nieba, a mi nie miał kto plecaka nieść. W efekcie polazłam sama.
Na samym początku trasy nie występują żadne trudności i nieudogodnienia, pomimo tego, że od naszej strony góra prezentuje się dosyć interesująco. Może poza głośnymi grupkami ludzi (ach ta starość) i żaru, całkiem dobrze szło się po schodach. Aż do momentu łączenia się szlaków - zielonego, którym szłam ja i niebieskiego - wychodzącego ze Strbskiego Plesa.
Krywań, szlak na Krywań, Tatry Słowackie Krywań
Krywań

W tym miejscu zaczynają się schody - to znaczy zaczynałyby się, gdyby ktoś je tam ułożył. Trasa zmienia się na dosyć stromą i sypką, dodając tłumy ludzi, zaczęłam zastanawiać się, czy pan mąż czekający w samochodzie nie zostanie szybko wesołym wdowcem. Taki stan rzeczy i trasy utrzymywał się do samego wierzchołka, gdzie oprócz nóg i głowy, przydawały się też ręce.
Byłam pod ogromnym wrażeniem, maksymalnie pięcioletniego chłopca, który całą trasę do wierzchołka - nawet na trudniejszych odcinkach (na Krywaniu człek narażony jest na pewną ekspozycję przy końcowym odcinku) pokonał na własnych nogach/rękach asekurowany przez obojga rodziców.
Krywań, szlak na Krywań, Tatry Słowackie Krywań
Szlak na Krywań

Szczytowanie

Niestety na szczycie sama nie byłam ;)
W odróżnieniu do Kościelca, Świnicy, Koziego Wierchu czy innych naszych dwutysięczników, nie przychodzi mi żaden na myśl, który wierzchołek miałby tak rozległy i pojemny jak Krywań, dlatego ludzi było bardzo wielu, ciągła rotacja.
Nie potrafię w tym momencie wymienić innego (znanego mi) szczytu z którego panorama była tak rozległa - od Tatr Zachodnich, po Wysokie. 360'. Jak patyczak.

Panorama z Krywnania, Widok z Krywania, Krywań Słowackie Tatry
Panorama z Krywania na Orlą Perć
Panorama z Krywnania, Widok z Krywania, Krywań Słowackie Tatry
Panorama z Krywania na Tatry Wysokie
Moje umiejętności fotograficzne po kilku godzinach dźwigania plecaka (zaczęłam doceniać aspekt posiadania pana męża) osiągnęły poziom -1, więc na zdjęciach mam tylko to: (pretekst, aby znowu wejść na Krywań)
na szczycie Krywania, krzyż na Krywaniu
na szczycie Krywania

Zejście

Jak wlazłam, to i zejść muszę (tak mi któregoś razu pan z TOPR powiedział). Ciężko pod szczytem - kolana wysiadają, ekspozycja (?), ludzie napierają, schodzą, słońce świeci - same niedogodności.
Znaków na szlaku - brak, dlatego zagalopowując się zbytnio idąc ku rozstajowi pod Krywaniem, gdzie łączą się szlaki, musiałam zawrócić. Gdyby nie moja super orientacja wylazłabym pewnie za dwie godziny, w połowie niebieskiego, chcąc iść zielonym szlakiem. Tak wracałam tylko 10 minut.

Całość wycieczki - ze wszystkimi ochami i achami - jakieś 8-9 godzin.

Małż w samochodzie. Nie umarł z głodu.


Moje konkluzje z wyprawy na Krywań:

- słońce świeci z dziwnej strony (mam je za plecami, gdy wchodzę)
- szlaki są dużo słabiej oznakowane, więc można się zgubić
- jest czyściej na szlakach
- nawet na tak popularnej trasie, pomimo dużej ilości turystów, wydawało mi się, że jest o wiele mniej ludzi niż po polskiej stronie (sierpień), ale i tak można się zgubić
- u Słowaków równie trudno jest ustrzelić świstaka (skubaniec schował się zanim zdążyłam pomyśleć, aby zrobić mu zdjęcie), 
- ale lata tyle samo much
- parkingowi są bardziej mili
- roaming działa, co i tak nie zmienia faktu, że można jak się człowiek zgubi to kaplica
- choćbym się ze*rała, to i tak nie zrozumiem Słowaków ;) więc jak się zgubie, i tak mam prze*rane. :D

Halny, czyli na wierchach wieje wiatr

$
0
0
Niezły prezent bożonarodzeniowy zostawiła Matka Natura u podnóża Tatr.
Kto miał szansę po 25 grudnia zeszłego roku, udać się chociażby do Doliny Chochołowskiej, tudzież Kościeliskiej, przekonał się, że żadne z tych miejsc i okolic nie będzie prędko (jeśli w ogóle) wyglądać tak samo.
A wszystko to za sprawą halnego, który przetoczył się przez Podhale, powalając ogrom lasu.

W miniony weekend, sama miałam nie(?)wątpliwą przyjemność udać się pod Tatry w poszukiwaniu krokusów (o tym później, buduję napięcie ;) ).
Niewątpliwą, ponieważ będąc we wcześniejszym życiu kozicą czy innym świstakiem, przez swoje nieogarnięcie(?), los pokarał mnie zsyłką na niziny, i pod Tatrami bywam okazjonalnie. Wątpliwą, ponieważ przekraczając bramę Tatrzańskiego Parku Narodowego, nie poznałam miejsc, które tak dobrze, wydawało mi się, że znam.

Z powodu usuwania wiatrołomów, do odwołania, zamknięte są następujące szlaki (info z tpn.pl):Hala Gąsienicowa - Rówień WaksmundzkaHala Gąsienicowa - Krzyżne - Dol. Pięciu StawówŚcieżka nad Reglami na odcinku Dol. Kościeliska - Dol. ChochołowskaDolina LejowaZ Doliny Kościeliskiej na Polanę StołyZe względu na prowadzone prace leśne, w dniach od poniedziałku do  piątku zamknięty jest zielony szlak turystyczny Kuźnice - Kasprowy Wierch. 

Da się poznać te miejsca? (przejście zdjęcia w gifie wynosi około 4 sekund)

Dolina chochołowska po przejściu halnego 2013
Dolina Chochołowska przed i po przejściu halnego
Dolina chochołowska po przejściu halnego 2013
Dolina Chochołowska - zdjęcie
Dolina Kościeliska po przejściu halnego 2013
Dolina Kościeliska
Dolina Kościeliska po przejściu halnego 2013
Dolina Kościeliska
Dolina Kościeliska po przejściu halnego 2013

Dolina Kościeliska po przejściu halnego 2013
Dolina Kościeliska - wejście na Ścieżkę nad Reglami

Rewitalizacja tych terenów polegać będzie na sadzeniu lasów mieszanych. Obsadzanie przez człowieka terenów monokulturą świerkową nie jest w zgodzie z naturą i powoduje, że drzewa te, z powodu płytkiej bryły korzeniowej, łatwo padają pod naporem silnego wiatru.
W tej chwili ciągle trwają prace nad usunięciem wiatrołomów, które są dobrą pożywką dla kornika, atakującego zdrowe, niepowalone drzewa.

Co prawda krajobraz był mniej apokaliptyczny niż u naszych południowych sąsiadów, gdy huragan (bo halnym to to nie było) niemal 10 lat temu, na odcinku o długości ok. 60 km i szerokości 10, w kilka godzin wykosił las stanowiący 90% rocznego wyrębu drzewa na Słowacji.
Kiedy zostało zrobione te zdjęcie, po 7 latach od przejścia huraganu, Droga Wolności (droga prowadząca od Łysej Polany do Strbskiego Plesa, tu w okolicy Tatrzańskiej Łomnicy) powoli dochodzi do siebie. Trudno uwierzyć, że rósł tam gęsty, świerkowy las.
Droga wolności, Słowacja, Tatry Wysokie, Łomnica
Droga Wolności - Słowacja
Niestety podczas tego krótkiego wypadu, nie udało nam się przejść do Morskiego Oka, gdzie halny również mocno dał o sobie znać.

krótki dokument TPN:



P.S. Wjazd na teren TPN znowu podrożał.
Za to, że człowiek chce się umęczyć wchodząc pod górę, złapać dźwiedzia, przy okazji dołoży cegiełkę na utrzymanie ścieżek we względnym stanie używalności, dla studentów i nie-studentów, bilet kosztuje odpowiednio 2,5zł i 5zł.

p.s krokusy następnym razem ;)

Polowanie na krokusy

$
0
0
Po czym poznać, że wiosna zbliża się wielkimi krokami?
Jest cieplej. To fakt.
Koty ganiają się i wyją pod oknami. No też się zgadza. Ponadto zwiększyłam częstotliwość odkurzania przy jednym sierściuchu do 3 razy dziennie.

Ale jeszcze jednym symptomem wiosny jest wyczekiwany przez wielu, podobnych do mnie ;) komunikat "Na Polanie Chochołowskiej pomału zaczynają pojawiać się krokusy".

W zasadzie post ten powinnam napisać ze 2 tygodnie temu, bom narwana, i w obawie przed załamaniem pogody bądź innymi czynnikami na które wpływu mogę nie mieć, nie wytrzymałam do kwietnia. No trudno.

krokusy w dolinie chochołowskiej, krokusy na kalatówkach


Pierwszym podstawowym problemem, z którym spotyka się człowiek, któremu marzą się krokusy w Tatrach jest: data.
krokusy w dolinie chochołowskiej, krokusy na kalatówkach

No właśnie. Kiedy jechać w Tatry na krokusy? 
Nikt nie jest w stanie podać konkretnego terminu, który byłaby najlepszy, by ujrzeć fioletowy dywan z krokusów. W jednym roku może być to koniec marca. W drugim - połowa kwietnia. W trzecim - długi weekend majowy. Nie ma reguły. Wytrwałym i desperatom pozostaje oglądanie komunikatów pogody, obserwowanie postów na forach tematycznych, tudzież fejsbuczku, zaglądnie na stronę schroniska w Chochołowskiej, albo obdzwanianie znajomych górali po najświeższe informacje. Emocje jak podczas gry w bingo. Prawie jak wyczekiwanie pierwszej gwiazdki.
Oczywiście można też jechać "na przypał", lecz jest to sposób najbardziej czasochłonny i kosztowny, i pomimo, że sama nie miałabym nic przeciwko tej metodzie - nie polecam ze względów oczywistych.

A gdzie jechać na te krokusy?
Z całą pewnością najbardziej rozsławione są krokusy na Polanie Chochołowskiej. Nie bez przyczyny - ośnieżone szczyty Tatr Zachodnich, krokusy na tle Kominiarskiego Wierchu, szałasy... ehh ahh i cukierki.
...i tylko te dzikie tłumy, sprawiają, że przyjemny weekendowy spacer zamienia się w slalom między stonką i dzieciakami. No trudno. W tym momencie jestem jedną z nich.
Albo wyjdę w dolinę trochę wcześniej.
krokusy, dolina chochołowska, kalatówki, tatry, kiedy na krokusy

krokusy, dolina chochołowska, kalatówki, tatry, gdzie na krokusy

Tylko Chochołowska?
No nie. Podobno, bo samej jeszcze nie dane mi było sprawdzić doświadczalnie, krokusy upolować można na Kalatówkach, Rusinowej Polanie czy Olczyskiej. Podobno.

krokusy, dolina chochołowska, kalatówki, tatry, kiedy na krokusy


Jedno jest pewne:

naładuj baterię w aparacie przed wyjazdem.


krokusy, dolina chochołowska, tatry, gdzie na krokusy













Upiecz sobie chleb (bez drożdży)

$
0
0
Chcąc zmienić na lepsze swoje nawyki żywieniowe (bo gorzej już być nie może), jakiś czas temu, przerzuciłam się na razowe pieczywo.
A żem ambitna bestia (i skromna) - czemuż by nie upiec swojego własnego chleba - pomyślałam. Biorąc pod uwagę wszechogarniający trend promujący wszystko co fit, eko, i cholera jedna wie co jeszcze, a także stosunkowo łatwy dostęp do ekofit-składników - nie może to być AŻ tak trudne, i takie kulinarne beztalencie jak ja, musi sobie dać radę z upieczeniem chleba.
I dałam!
Największym problemem, przez który nie zdecydowałam się wcześniej na pieczenie własnego chleba bez drożdży było zrobienie zakwasu/zaczynu. Przekopując się przez Internety, czytałam wielostronicowe etapy przygotowywania zakwasu na chleb, aż się odechciało. W Internecie jest naprawdę multum instrukcji, jak stworzyć sobie zakwasowego potworka.
I nagle, jak manna z nieba spadł na mnie zamknięty w słoiczku piękny, pachnący drożdżami zaczyn. To już drugie moje podejście, to co sobie zostawiłam na kolejny bochenek, może było ciut za gęste - ale najważniejsze, że działało. ;)

zakwas na chleb, zaczyn na chleb, chleb na zakwasie, chleb domowy


Chleb najlepiej wyrabiać jest w piątek lub w sobotę wieczorem, ponieważ trzeba odczekać trochę (najlepiej przespać ten czas), aby ciasto wyrosło. 

Ale jak to zrobić?

Poniższe składniki wystarczą na przygotowanie 3 bochenków chleba (3 formy jednorazowe). 
Ja - zmniejszyłam ilość użytych składników o połowę - idealna na około 30-to centymetrową formę do pieczenia. Z braku otrębów (otrąb?) pszennych - dodałam owsiane.

zakwas na chleb, zaczyn na chleb, chleb na zakwasie, chleb domowy

Kup sobie:

  • 1 kg mąki szymanowskiej
  • 1/2 kg mąki żytniej razowej
  • 1 szkl. płatków owsianych
  • 1 szkl. otrąb pszennych
  • 1/2 szkl. siemienia lnianego (krok przeze mnie pominięty, ze względu na rewelacje żołądkowe)
  • 1/2 szkl. pestek słonecznika
  • 1-2 łyżki soli
  • zakwas/zaczyn (nie mam pojęcia czy jest między nimi jakaś różnica)
  • 1,5l ciepłej wody (porządnie ciepłej, ale nie gorącej, aby można było wyrobić chleb rękami 
Oczywiście opcjonalnie do chleba można dodać pestki dyni, żurawinę, orzechy - do wyboru, do koloru i według własnego uznania.
zakwas na chleb, zaczyn na chleb, chleb na zakwasie, chleb domowy
woda i sól
zakwas na chleb, zaczyn na chleb, chleb na zakwasie, chleb domowy
mąka pszenna, żytnia razowa, płatki owsiane, otręby owsiane, pestki słonecznika
Zrób sobie:

ciasto przed i po wyrośnięciu
  1. Zanim zaczniesz robić cokolwiek, upewnij się, że kotów, ani innych żyjątek, nie ma w pobliżu.
  2. Wygoń kota z kuchni.
  3. W dużej misce połącz wszystkie składniki. Kolejność ich dodawania chyba nie ma znaczenia ;)
  4. Wyrobione ciasto przełóż do brytfanek (chyba że masz jedną dużą)
  5. Ogarnij się, i przełóż około 4 czubate łyżki zakwasu do słoika, aby mieć z czego zrobić kolejny chleb.
  6. Rzuć kota ścierą, bo nie daje się wygonić z kuchni i żebrze pod nogami.
  7. Zamknij drzwi od kuchni, aby kot nie wchodził. (Shit! Nie mam drzwi.)
  8. Odstaw ciasto (w miejscu niedostępnym dla kotów) i poczekaj 7 godzin aż wyrośnie.
  9. Nie, nie musisz patrzeć jak rośnie.
  10. Po wyrośnięciu posmaruj wierzch chleba olejem (nie polecam) albo żółtkiem jaja wymieszanego z odrobiną oleju (polecam)
  11. Włóż ciasto do nagrzanego piekarnika.
  12. Piecz w temperaturze 180' przez około 60 minut - nie trzymaj się tego punktu zbyt rygorystycznie, bo może okazać się, że zamiast razowca wyjdzie suchar.
zakwas na chleb, zaczyn na chleb, chleb na zakwasie, chleb domowy
chlebuś

Po upieczeniu chleb bardzo dobrze wychodzi z formy.

zakwas na chleb, zaczyn na chleb, chleb na zakwasie, chleb domowy
Domowy chleb razowy na zakwasie

Ser z owcy

$
0
0
A jak ser z owcy to tylko oscypek. Tak, wbrew pozorom będzie to post o oscypku właśnie.

owca, podhale, zakopane, tatry
portret owcy
Sezon grillowania - narodowego sportu Polaków - czas zacząć. A skoro grillowanie, to i migracja. A skoro migracja to też wyjazdy majówkowe między innymi - do i w pobliże Zakopanego. Zastanawiam się tylko po co o tej porze roku, bo na dłuższą metę jeden deptak z miliardem ludzi, to trochę mało jeśli chodzi o mój gust. Bo lansować mogę się i na Marszałkowskiej w południe. Ale mniejsza o większość. 

To, nad czym chciałam się dzisiaj poznęcać, to oscypek - ser wyrabiany w kilku gminach na południu Polski.
I nigdzie indziej. A jeśli ktoś próbuje wmówić, że jest inaczej - kłamie.
Do napisania tego posta skłoniła mnie co prawda dosyć dawna "rozmowa" z przesympatycznym panem sprzedającym chińskie badziewie udające dobra luksusowe z Podhala w jednym z centrów handlowych, ale powracająca do mnie za każdym razem, kiedy nabiorę ochoty na ów ser. "Rozmowa", bo gdyby nie telefon od koleżanki, ogryzłabym mu ten głupi uśmiech.
Z przeogromnym bananem na twarzy przemiły pan żarliwie próbował namówić mnie na zakup przeprawdziwego serka górskiego. Tak, tak, oryginalny oscypek, psze pani.

Ta, jasne. W marcu?
I wszyscy wyjeżdżający na Podhale podczas majówkowego szaleństwa, narażeni są na atak przemiłych pań i panów sprzedających serki górskie.




Fakt nr 1



 "Prawdziwy" oscypek dostępny będzie tylko w sezonie od maja do października, co ściśle związane jest z wypasem owiec na halach. Ni ma trawy = ni ma dobrego mleka. Proste? Proste. To gatunki traw, które zjadane są przez owce nadają serowi za każdym razem odrobinę inny smak.
Jeśli ktoś stoi przed ogromną tacą wyładowaną prawdziwymi oscypkami w środku zimy - kłamie.
Jeśli ktoś stoi przed ogromną tacą wyładowaną świeżymi prawdziwymi oscypkami, stojąc 50m od plaży (tudzież w centrum handlowym w środku kraju) i jest zima - kłamie do kwadratu.
Jeśli ktoś spełnia powyższe warunki, do tego na pytanie skąd w zimie wziął mleko "z owcy" odpowiada [uwaga] "no trochę zostało" - albo próbuje zrobić ze mnie debila, albo z siebie. Jeśli to drugie, to mam nadzieję, że chociaż mu za to nieźle płacą.

źródło zdjęcia: wikipedia.pl

Fakt nr 2


Prawdziwych oscypków już nie ma. Podobnie jak prawdziwych górali. I to nie moje słowa, ale pani góralki sprzedającej nie-prawdziwe oscypki. Te powszechnie sprzedawane, to mieszanka mleka owczego z krowim. Ale nigdy z samego krowiego. Zwykłe, wędzone, grillowane, z żurawiną - do wyboru, do koloru.

owca, tatry, zakopane
owce mają wy*ebane

Fakt nr 3


Wszelkiego rodzaju serki górskie, serki góralskie, scypki i inne "formy" oscypka, to nic innego, jak podrabiany ser, wyrabiany bez licencji nie mający z oscypkiem nic wspólnego - może oprócz kształtu. Bodajże od 2007 roku, UE zastrzegła nazwę "oscypek" dla produktów wyrabianych tradycyjnie - w odpowiedni sposób, w odpowiednich warunkach. Aby mieć pewność, że oscypek jest oscypkiem, warto iść szlakiem oscypkowym: kupować w bacówkach oznaczonych specjalną tabliczką (której nie mam sfotografowanej).

Fakt nr 4 - i może najważniejszy


Najlepsze oscypki są na Rusinowej Polanie ;)

oscypki, rusinowa polana, szlak oscypkowy, podhalel
oscypki z Rusinowej

A ile kalorii ma oscypek? 

Dobre pytanie :D jak na ser i dużo i mało. W 100 gramach oscypek ma około 380 kilokalorii. Najmniejszy sprzedawany waży 30 gram. 
Ja sobie nie odmawiam tej przyjemności ;)


P.S. Wesołego Święta Pracy ;)

Z psem na słowacką stronę Tatr

$
0
0
To że po polskiej stronie Tatr został wprowadzony zakaz wprowadzania zwierząt na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego - jest oczywiste. To znaczy powinno być oczywiste, a czy jest - widać podczas "luźniejszych" weekendów, gdy na szlaki (szczególnie popołudniami, gdy kasy są już zamknięte) wytaczają się turyści płci obojga ciągnąć na smyczach przeróżnej maści i wielkości (no dobra, zazwyczaj mikrej) psy zaczepno-obronne - takie co zaczepiają, a potem trzeba je bronić.

Nie mam pojęcia kiedy i skąd, w Internet poszła fama, jakoby u naszych południowych sąsiadów, TANAP (odpowiednik TPN) wydał nieograniczone przyzwolenie na wprowadzanie psów i innych zwierząt (ekhm, spróbujcie kazać kotu chodzić po górach) na teren parku.
Bezyyydura!

Owszem, istnieje pewna ograniczona możliwość wprowadzenia zwierza w górskie klimaty, ale absolutnie przekonanie, że z Reksiem czy innym Azorem, od strony Słowackiej można legalnie wejść na Rysy tudzież zapuścić się w inne (dowolne) rejony Tatr, jest co najmniej naiwne. Chyba że ma się na tyle wypchany portfel, że widmo mandatu zwisa koło dziury.

To jak w końcu jest z tym psem na Słowacji?

Za regulaminem TANAP-u
Na území národného parku môžu návštevníci vodit´ psy len s ochranným košom a vodiacim remeňom. V chránených územiach so štvrtým a piatym stupňom ochrany platí zákaz volného púštania, vodenia a nosenia psov.
Jasne? To już wyjaśniam: ni mniej, ni więcej chodzi o to, że jeśli ktoś się decyduje na chodzenie po słowackich Tatrach z czworonogiem, to po pierwsze:

  • powinien być w kagańcu (pies, nie właściciel chociaż niektórym by też to się przydało
  • i na smyczy (jak wyżej)
i po drugie:
  • absolutnie nie powinien mieć prawa (a tym bardziej samemu sobie je nadać) i wychodzić poza III poziom ochrony przyrody.

Słowacja podzieliła Tatry na poziomy ochrony przyrody

Jest ich pięć.
Czwarty i piąty - są poziomami najwyższymi - i właśnie na tych dwóch obszarach zabieranie Azora na spacer - jest zabronione.

Poniżej zamieszczam mapkę (pobraną ze strony TANAP-u).
kolor żółty - II stopień
kolor zielony - III stopień
kolor niebieski - IV stopień
kolor różowy - V stopień
o fioletowym nic nie doczytałam
Wszystko ładnie, pięknie, ale mogliby się postarać o lepszą rozdzielczość zdjęcia :F
z psem na słowację, pies, Tatry, mapa
Poziomy ochrony przyrody na Słowacji
Jak widać na załączonym obrazku - o ile jeszcze chodzi o Tatry Zachodnie - Słowacy nie mają nic przeciwko psom, to im dalej na wschód, w Tatry wysokie - tym gorzej dla czworonogów.

Czy słusznie?
Na ten temat można by dyskutować bardzo długo, ale chyba nie w tym odcinku :)

Słowo na zakończenie: idąc na Krywań, spotkałam tylko jedną parę z psem. Z Polski. [miejsce na refleksję]


Ciocia dobra rada: Słowacy są bardziej restrykcyjni jeśli chodzi o przestrzeganie przepisów.


Ankieta

$
0
0
Napaliłam się jak szczerbaty na suchary na to, aby "uatrakcyjnić" swoje pisanie o tematy związane ze zmianą trybu życia (polecam), w czym chyba czuję się lepiej.
Nie, nie chodzi o mantry i medytacje, czy wręcz ortodoksyjne podążanie za tym co jest fit czy top, bo tego jest pełno w necie, ale o mniej lub bardziej zdrowe podejście do tego co wybiera się na półkach w sklepie, co wkłada się do garnka, czy i w jaki sposób producenci żywności robią nas w bambuko, oparte na własnych doświadczeniach. Empirycznie, palpacyjnie, doświadczalnie, prosto i po mojemu :)

Nie chciałabym odchodzić od tematyki górskiej, jakiejś recenzji, czy postów od czapy, ale aby to pierwsze stanowiło esencję bloga - chyba nie dam rady. Tematy były by nadal, lecz bardziej jako cykl.

Przeprowadzka wiązałaby się z przeniesieniem się pod inny adres. Może w dalszej przyszłość (gdyby pomysł wypalił, albo dostałabym podwyżkę :F ) - na własną domenę (ach, te ambicje :D )

Stąd ankieta - po lewo prawo. (tak, jakimś cudem zdałam na prawo jazdy).
Jako, że lud ma prawo wyboru, a miło gdy lud do mnie zagląda - bardzo proszę o głos, nie tylko rozsądku :)

kaem

Listonic - przydatna lista zakupów

$
0
0
Moje "odkrycie" sprzed około pół roku.
A zaczęło się od tego, jak Luby śmiał mnie objechać, za to, że znowu większe zakupy planowałam od tygodnia. Że latałam z papierową listą jak głupia i że nie było miejsca w mieszkaniu, w której owa lista by się nie znalazła (a czy w ogóle była zgubiona?!). Przecież musiałam zanieść ją do łazienki, olśnienie mogło spłynąć nagle!
I ostatecznie, że dnia 0 o godzinie W, po raz kolejny pojechaliśmy na zakupy bez listy, co okazało się zaraz po wejściu na sklep i przetrząśnięciu wszystkich kieszeni i torebki.

Na szczęście technologia poszła do przodu, i spośród wielu dostępnych apek z Google Play, znalazłam tą jedną, jedyną. Chodzi o Listonic - wygodną listę zakupów. pomimo tego, że ją bardzo lubię, nie będę opisywała wszystkiego szczegółowo, bo to nudne jest. ;)

Co jest fajne w Listonic'u?

Chociażby to, że jego obsługa jest porównywalnie prosta do konstrukcji cepa. Cep wygląda tak. Sama aplikacja jest bardzo czytelna. W wersji darmowej dostaje się reklamy - całkowicie za darmo! ;) Przy wyłączeniu Internetu, reklamy w cudowny sposób znikają. 
Co więcej, Internet do obsługi Listoic'a jest zbędny - aplikacja działa bez dostępu do sieci. Zapisywana jest na telefonie. Internet w zasadzie umożliwia nam wysyłanie list na stronę (automatycznie tworzone jest konto, do którego ma się dostęp z każdego urządzenia) albo do dzielenia się z innymi użytkownikami swoją listą - na przykład z chłopem, którego wysłało się na samodzielną misję kupienia kilku(dziesięciu) produktów.
Chłop jak chłop, i tak każdy będzie dzwonił.

Obsługa

Po dodaniu nowej listy (którą można nazwać sobie w dowolny sposób), dodaje się produkty. Przy każdym z produktów, pojawia się ikonka działu, w którym powinno znaleźć się dany produkt. (warzywny, mąka, higiena, chemia itp.) 

Jest to bardzo przydatne, ponieważ nie trzeba latać w te i we wte po całym sklepie, bo na końcu listy przecież zapisane było mleko. Co z tego, że w nabiale byliśmy 57 minut temu.
Listy zostają na zawsze, można je powielać, przesyłać, usuwać, modyfikować. Cuda na kiju.
Kupione produkty odznacza się zielonym "ptaszkiem".

Coś więcej o Listonic'u?

Do swoich list można dopisywać ceny. Sortować je według kategorii bądź alfabetycznie. Zapisywać notatki.
A inne opcje? Nawet jeśli są - ja z nich nie korzystam, bo i po co ;)
Viewing all 152 articles
Browse latest View live