Quantcast
Channel: To miejsce na mapie
Viewing all 152 articles
Browse latest View live

Ta, albo ślubu nie będzie

$
0
0
Ha!
Odbiegając od tematów górskich, kocich i przemyśleniowych, muszę się pochwalić, że poczyniłam dzisiaj pierwsze kroki w stronę ołtarza.
i nie, nie zapisaliśmy się jeszcze na nauki przedmałżeńskie...
Jak co wtorek, wychodząc z pracy w porze, o której normalni ludzie dopiero co zaczynają dzień w swoich fabrykach, z kumpelą pojechałyśmy pozałatwiać (to znaczy ona załatwiała, ja pilnowałam bobo coby nie uciekło nam z samochodu) poza miasto.
I wówczas Gie wzięła mnie z zaskoczenia, i wywiozła 5 kilometrów dalej w stronę bliżej mi nieokreśloną - do przybytku, w którym parę lat wcześniej przyodziała się w białe tiule, satyny i inne materiały, których nazw nie jestem w stanie... i nie chcę zapamiętać.
Tak, wylądowałyśmy w salonie sukien ślubnych.
Do pomysłu podeszłam sceptycznie. Bardzo sceptycznie, wręcz na zasadzie: "Wejdźmy, wyjdźmy i jedźmy do domu, bom głodna i chce mi się siku."
Ale im głębiej w las, tym więcej drzew i sukienek.
I kurde, była!
Była taka, którą - gdyby nie ilość złotówek - mogłabym od razu zdjąć z manekina, włożyć i pojechać w niej do domu.

suknia ślubna, suknia ślubna koronka, koronkowa suknia ślubna suknia, koronka, koronki,
źródło: suknie-adria.waw.pl
suknia ślubna, suknia ślubna koronka, koronkowa suknia ślubna suknia, koronka, koronki,
źródło: suknie-adria.waw.pl
koronka, koronka ślubna, koronka suknia ślubna
koronka

suknia ślubna, suknia ślubna koronka, koronkowa suknia ślubna suknia, koronka, koronki,
źródło: suknie-adria.waw.pl


 Jak widać, uparłam się na koronki. I chcę mieć koronki. I będę miała koronki! Nie wiem jak, ale będę!
Te ze zdjęcia, to nie są te konkretne, użyte w sukni, ale oddają jej "zasadę wyglądania" - siateczka, koronka i grubsza nić na wzorze.
Do lipca będę jeść żwir, ale innej nie chcę!!.


No to się bawimy! :D Liebster

$
0
0
Dobra, przyznaję się bez bicia, że zaniedbałam z deka swoje blogaskowe dziecię, ale przyczyniły się do tego  bardzo ważne wydarzenia, mianowicie tany-tany, szukanie ślubno-weselnej kiecy i jasełka wraz z kiermaszem świątecznym w fabryce (ludzie, święta już za miesiąc!), ale o tym następnym razem.

Głupia ja!
Również przyznaję się, i biję pokłony, że zupełnie zapomniałam o inicjatywie pod tytułem Liebster.


,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Z przyjemnością chwalę się, że dostałam dwie nominacje :D
Pierwsza z nich od Prokrastynacji i jej wiru zmysłów
druga
od Karoli F. aka Kozicy Górskiej i jej wędrówkach po górach.

Pytania od Prokrastynacji:

1. Masło do ciała czy balsam?
Zabijcie mnie, nie widzę różnicy :D

2. Ulubione perfumy?
W zasadzie nie mam ulubionych, ale na pewno coś z nutą zielonej herbaty albo trawy cytrynowej

3. Jaki lakier masz obecnie na paznokciach?
Nie mam, ostatni zeskrobałam. :)

4. Komin, szal a może chusta?
Kominy moją miłością.

5. Jaki film ostatnio obejrzałaś?
Die Hard II. Pierwszy raz w życiu. Pod przymusem półmęża bo zabrał pilota od TV.

6. Największy kosmetyczny bubel?
Jakiś swędzący szampon się liczy?

7. Gdzie najczęściej kupujesz kosmetyki?
Raczej w stacjonarnym sklepie. Rossmann?

8. Jaki masz rodzaj cery?
zMieszana

9. Ulubiona polska marka kosmetyczna?
Nie mam

10. Najdroższy kosmetyk jaki kupiłaś to?
Zestaw truskawkowych kosmetyków z Body Shopu. :P

11. Najlepsza maska do włosów to?
Nie mam pojęcia.



Pytania od Karoliny (dziękuję, za tak przyjemne podsumowanie moich wypocin :) ):



1. Niedźwiedź, świstak, czy kozica?
Wszystkie zabrałabym do domu. :D Ale dźwiedzie górą!

2. Morskie Oko czy Dolina 5 Stawów Polskich?
Piątka. Zdecydowanie

3. Twoje hobby…
Jak nie jestem w górach, a bywam rzadko, to fotografia. I grafika. I pierdółki manualno-manulane.

4. Fantastyka czy fakty?
chyba fakty

5. Mapa czy GPS?
Z obsługą jednego i drugiego mam problem :D
Więc najlepiej oba, bo mapa jest pro, a gieps fajnie pika.

6. Planowanie podróży/wypadów: samodzielnie czy z pomocą biura podróży?
sama

7. Skąd jesteś?
z centrum i na prawo

8. Co skłoniło Cię do pisania bloga?
Chyba nadmiar wolnego czasu. I brak chętnych do słuchania mojego pitolenia.

9. Wielkanoc czy Boże Narodzenie?
Religia to grząski temat
W Boże Narodzenie mam więcej wolnego.


10. Urlop w górach, nad morzem, czy nad jeziorem?
Uważam to pytanie za obraźliwe :>

11. Przekąski słodkie czy słone?
Słone



Jako że w blogosferze jeszcze średnio się odnajduję, i w życiu nie wytrzasnę 11 blogów, dlatego wybieram 2
Nominuję:
Kasiencję i jej motyle
Burego z Magdą ;)



Moje pytania:
1. Komedia, Thriller czy Horror?
2. Ulubiona książka?
3. Największe osiągnięcie?
4. Największy obciach?
5. Największe marzenie?
6. Na co wydałabyś okrągły milion?
7. Za co nie lubisz gór?
8. Ulubiony szczyt?
9. Ulubiony szlak?
10. I ten beznadziejny?
11. Kiedy następna wyprawa?


A co mi tam, ave ja i dobranoc :)

Koniec świata 2012 - boisz się?

$
0
0
Ka-Boom!
Nie będzie postu przepełnionego apokaliptyczną wizją końca świata.
Post będzie przepełniony pogardą teorii, jakoby 21.12.12 miało odbyć się wielkie Bum. Chociaż też nie wiem czy na pewno.

Oczywiście śmiało mogę powiedzieć, że koniec z całą pewnością nastąpi 21.12. A dlaczegóż to? Bo m.in. moja klasa, pod m.in. moim nadzorem wystawia Jasełka w szkole. Świat się kończy. Bo po Jasełkach mamy wigilię klasową. Bo mam 30 dni, aby ogarnąć ten bajzel, a mam zrobione wielkie nic.
Bo mamy kiermasz świąteczny w szkole i z racji mich mniejszych lub większych... mniejszych zdolności mam-coś-tam-przygotować.

Osobiście końców świata przeżyłam kilka. Bez schronów i zapasów jedzenia. Nawet ten głośny z 1999 r.,  przepowiedziany przez samego mistrza Nostradamusa. Ha!
Potem pamiętam, że miał być w roku 2000 r., jakiś w 2006 r.. Przecież jesteśmy po końcu świata który wybuchłbył w maju. Tylko jakoś tak mało efektownie i prawie niezauważalnie.
No i oczywiście jesteśmy przed budzącą ogólny postrach datą 21.12.12. Toż to już za miesiąc!
Jak przewidzieli Majowie - naprawdę nieźle rozwinięta cywilizacja, która zamieszkała obszary niegdysiejszej Mezoameryki o niesprzyjających warunkach terenowo-klimatyczne, która matematykę i architekturę miała w jednym palcu, która ogarnęła kalendarz z zadziwiającą dokładnością, i której to kalendarz kończy się właśnie za miesiąc z notatką o końcu ery, i cywilizacja, która jednocześnie nie dała rady - czy za pomocą siły argumentu czy innej - być może o większej sile rażenia - hiszpańskim najeźdźcom, ewentualnie wytłukła się nawzajem z powodu walk o władzę lub też wróciła do swoich ojców gdzieś w odległej galaktyce.(jestem miszczem w układaniu długich zdań :D )
Tym bardziej Majowie będący obserwatorami nieba, którzy nawet w ułamku procenta prawdopodobieństwa (tak to chyba leciało w szkole) nie przewidziała ewentualnych zmian klimatu, które również mogły przyczynić się do zagłady cywilizacji tracą swoją wiarygodność. Dla mnie of korz.
Dlatego nie wpadam w panikę, nie działają na mnie reklamy odnoszące się do apokalipsy, a mój kalendarz w Windowsie kończy się już 31.12 2099 r. i jemu chyba bardziej wierzę.

A jeśli rzeczywiście już w grudniu ma nastąpić Wielkie Bum, to niech spręża się, żebym nie musiała wystawiać się na widok całej szkoły - dlatego też mam pytanie - Koniec Świata 21.12.12 czasu jakiego?

Tymczasem idę załatwić sobie jakiś większy kredyt, który z przyjemnością przeznaczę na przyjemności i biada, jeśli okaże się, że z końca świata nici. ;)
Tymczasem tutaj znajduje się spis końców świata (w j.angielskim), więc jeśli nie tym, to następnym razem.

Ave ja
koniec świata 2012, koniec świata miejscowość

Koniec świata - pierwsze znaki

$
0
0

Stało się.
To jest pewne, świąt nie będzie.
Kevin sam w domu na Polsacie. Polsat omija system, czy koniec świata?

Ka eM idzie na Rysy

$
0
0
Dawno nie było nic o górach, oj dawno... Tym bardziej, że miały być one motywem przewodnim... a wyszło jak zwykle.
Mea culpa, ale do rzeczy.

Tak, wpadłam jakiś (dłuższy) czas temu na genialny pomysł, coby najwyższy szczyt w Tatrach po naszej stronie granicy zdobyć. Co gorsza, ów pomysł poparty przez pana już-za-długo-ze-sobą-chodzimy, a jeszcze-nie-półmęża. Nie dodałam, choć powinnam - głupi pomysł, bo kto o zdrowych zmysłach zwala się z wyra o godzinie 4 nad ranem w połowie urlopu? No dobra, na pewno nie ja, bo pomimo ogromnej walki... przegranej walki z budzikiem, wstałam przed 5. Późno jak na potrzebne warunki. Ale pojechaliśmy.

Podejrzewam, że wpis będzie równie długi, jak ta wycieczka.

Na co warto zwrócić uwagę, to to, że Palenica nigdy nie śpi. Pan na parkingu też nie, a biletownia zbiera kasę od przed 6.

Etap I
Jak Babcię kocham, gdyby puścili meleksy na trasie Palenica-MOko, byłabym ich najwierniejszą klientką, bo mało co z samego rańca, w środku samiuśkich Tater, działa mi na nerwy bardziej, niż miliony kilometrów asfaltu, gdzie schronisko jest już za następnym zakrętem. A następnych zakrętów jest co najmniej siedem.
Pomimo wszelakich niesprzyjających znaków na niebie i ziemi, jako typowe mieszczuchy, równy asfalt przybieżeliśmy w równie równą godzinę i mniej równych 27 minut,  co uważam za swoisty sukces, gdyż ponieważ według plakietek powinniśmy iść 2'20''. Pod górę było już tylko gorzej.
Warto pojawić się w MOku przed ósmą chociażby dla takich widoków i braku stonki.


Etap II
Licząc na herbatę (której nie było, bo wszyscy spali) i coś dobrego, czego również nie było z powodu jak wyżej, postanowiliśmy iść dalej. Najpierw stojąc u dołu szlaku/schodów prowadzących do Czarnego Stawu pod Rysami, a potem gdzieś w połowie, i trzy razy pod koniec, przypomniałam sobie, dlaczego wolę Zachodnie. O ja głupia, mogłam się zawrócić i pójść se na Szpiglas.
czarny staw pod Rysami, rysy, droga na rysy
Droga na Rysy - Czarny Staw pod Rysami
Etap III
Jeszcze nie wiedząc, co mnie czeka, bo droga wydawała się naprawdę przyjemna, brnęłam jak ten osiołek za Lubym, który z powodu bliskości Rysów napalił się na nie jak szczerbaty na suchary, i zastanawiałam się, kiedy stanie się TO. Bo TO zawsze się staje jak jest za dobrze. W tym dumaniu dotarliśmy pod Bulę pod Rysami coby sobie odpocząć, zjeść co nieco, pofocić i zająć się innymi pierdołami godnymi prawdziwych turystuff.
morskie oko i czarny staw pod rysami, morskie oko, czarny staw, widok na morskie oko, droga na rysy
Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami
Widoczek z drogi na Rysy
Etap IV - schody.
A raczej łańcuchy.
Wiedziałam!
Sielanka nie trwała zbyt długo, ponieważ już kawałek dalej, znajdowały się one - ok. 360 metrów żywego, zimnego łańcucha. Już przy pierwszym wtedy-jeszcze-nie-półmąż, musiał podsadzić mnie za 4 litery, cobym mogła odbić się od ziemi, i zawisnąć radośnie na metalu przez najbliższe 3 godziny.
Potem było już tylko gorzej.
Dla średnio sprawnej małpy bujającej się na linach - trudności niewielkie, upierdliwość - mega.
Ja, zatwardziała góromaniaczka, miałam ochotę zawrócić. Trzy razy. I te tłumy ciągnące i ciągnione na szczyt.
Niestety nie mam zdjęć łańcuchów, a przynajmniej takich, którymi mogłam się pochwalić, ale uwierzcie mi na słowo, że w tamtym momencie, robienie zdjęć czemuś, co ma w sobie więcej niż 0,5% żelaza i jest ciężkie, zardzewiałe miejscami i lodowate, było ostatnią rzeczą na świecie, jaką pragnęłam.


Tabliczka pod szczytem
rysy szczyt, rysy krzyż
Samowolka budowlana na Rysach
 Etap V - szczyt
Szczyt wszystkiego - na górze tłumy ludzi, samowolka budowlana w postaci postawionego nielegalnie krzyża (co śmieszne, który został zdjęty niecały rok później... a może i w tym samym roku).
Na szczycie szczytów - rodzinka w składzie 2+około dziesięcioletnie 1 (jak ono tam wlazło - nie mam pojęcia, prawdopodobnie od strony Słowackiej). Do pełni sielankowego obrazu brakuje tylko psa.
Ale zanim osiągnie się szczyt szczytów, trzeba pokonać przepaścisty zakręt, który wydawał się nie do pokonania pod wpływem napierającej na nas piętnastoosobowej grupy wysportowanych piętnastolatków, którzy właśnie zaczęli opuszczać szczyt szczytów. Oooo, taki:
pod szczytem rysów, rysy
Przepaścisty zakręt
Przepaścisty, ponieważ trzeba wykręcić się nad stromą skalną półką, dać krok nad wąską skałą (dokładnie w miejscu gdzie kończy się rysa na Rysach) i wspiąć się ponownie po... ależ oczywiście - łańcuchach!
Ale kiedy człowiek wgramoli się na górę, i przestanie narzekać - na tłumy, na upał, na łańcuchy, i w ogóle na to że wstał tak wcześnie rano, widzi to co widzi: kwintesencję tego, po co przyjeżdża w to miejsce, po co zrywa się z samego rana i wraca obolały wieczorem.

rysy, panorama rysy, panorama z rysów, tatry rysy
Panorama z Rysów



Epilog:
Luby zapytany, czy w przyszłym roku wybierzemy się na Rysy odpowiedział: "Chyba żartujesz". Pójdziemy :)
rysy, niżne rysy, tatry
na pierwszym planie Niżne Rysy, w tle - Rysy

Zumba deżanejro

$
0
0
Cierpiąc ostatnio na chroniczny brak czasu (i kasy), co jest mega dziwne, biorąc pod uwagę, że nauczyciele pracują po 3 godziny dziennie i zarabiają 5 tysięcy, a co jednocześnie widać między innymi przez powalające natężenie pojawiających się nowych wpisów  na blogasku, pomimo wszystko, ledwo bo ledwo, ale uda wyrwać mi się godzinkę, coby pouprawiać moją nową miłość. (ha! znowu jedno, długie zdanie :D )
A zaczęło się od krótkiego stwierdzenia koleżanki: "Chodź, pójdziemy, pośmiejemy się, będzie fajnie".
No i zapisałyśmy się na ZUMBĘ.
Wzięłyśmy, poszłyśmy, było fajnie, niemęcząco. Śmiechy, chichy i brak koordynacji.
Potem było coraz gorzej.
Stado bab, które o dziwo nadążają za prowadzącą i my dwa wypłochy niepotrafiące machać ręką i nogą naprzemian.
Ale dla chcącego nie ma nic trudnego i tak po miesiącu, nawet układy nam wychodzą, i co najważniejsze, w obwodzie i na wadze mniej :D

Gdyby ktoś się mnie zapytał: A co to jest zumba? Miałabym problem, aby streścić to w jednym zdaniu. Zumba to aerobic przy latino... a może latino z aerobic'iem? W każdym razie jest muzyka, jest ruszanie dupskiem i podskoki. Czyli wszystko to, co potrzebne jest mi do zgubienia 2 zbędnych kilogramów. Albo siedmiu.

A jak wygląda zumba?
na przykład tak:
nawet kroki się zgadzają....


... albo tak:
(tylko kroki trochę inne)

lub tak:
salsa w zumbie

a tu w ogóle jakieś głupie.
ale nienagrywane skarpetką


A że spaliłam miliard kalorii, to teraz idę nawpierniczać się batoników.

Smacznego :)


Świat po końcu czyli fabryka, zumba i ciuchy.

$
0
0
W myśl głośnego ostatnio hasła "w tym kraju nawet koniec świata się nie udał", ja to się w sumie cieszę. Co z tego, że nadal będę musiała popitalać do fabryki - jakoś przeżyję.
Poza tym trzeba skądś brać na zumbę.
Bardziej chodzi mi o to, iż zbliża się najbardziej wyczekiwany przeze mnie czas w roku.
nie
nie chodzi mi o święta.
nie
nie chodzi mi o przygotowania do ślubu (tfu!) [nadal nie zapisaliśmy się na nauki :D] 
Jako typowa baba, ukierunkowana na wydawanie i ciuchy (a może dosadniej: wydawanie na ciuchy) - chodzi mi o wszechobecne sale.
sale tu - sale tam - co przy mojej fabryczanej pensji przyprawia mnie o zawrót głowy. I niemy zachwyt, choć Luby nie podziela mojego entuzjazmu.
A ja cieszę się jak dziecko, gdy za kawałek chińskiego szmateksu bez rękawów w kwiatki - z 99,90 przy kasie płacę 30 (H&M) [swoją drogą, nie mam zielonego pojęcia, kto dałby stówę za skrawek poliestru) albo 40 za jeansowe rurki (pewnie też z Chin) w które o dziwo mieszczą się moje łydy, gdzie ich regularna cena (rurek, nie łyd) przekracza granice dobrego smaku i rozsądku, który mi pozostał (vero moda - aktualnie 50% off - od ceny na metce również po przecenie).
O, albo 29zł zamiast 89 za takiego wiskozowego 'koszmarka':
bluzka vero moda, bluzka granatowa, rękaw 3/4, bluzka 3/4
 bluzka vero moda, bluzka granatowa, plecy koronka, rękaw 3/4, bluzka 3/4

W Sylwestra będzie jeszcze większy szał, ale chyba ja nie umiem znajdować niczego konkretnego, gdzie fura ciuchów została uprzednio przekopana wzdłuż i wszerz przez stado innych kobiet z ich farbycznymi (lub nie) pensjami. Poza tym, w Sylwestra, będę się wtaczać gdzieś na Gubałówkę (na Gubałówce są ciuchy?), a co!


I pomyśleć że ewentualny koniec świata miałby odebrać mi moją fabrkę... fabrykę, zumbę i ciuchy ;)

wesołych

$
0
0
to ja krótko i treściwie:
wszystkim :)

Kot świąteczny

$
0
0
Z małym poślizgiem, bo adlaczegóżbytonie:
pan szanowny jaśnie książę kocur dla uproszczenia Cokotem-Kiciarzem zwany też obchodzi święta. A co kiciarz robi w święta? Robi to samo, co w każdy inny zwyczajny dzień - nic. Z małymi przerwami na jedzenie, spanie i walnięcie śmierdziocha.Prawie tak samo jak przeciętny menszczyzna. Biada tym, którzy mają dwa koty, w tym jeden spersonifikowany w postaci chłopaka, męża czy innego pasożyta.
Choć dla odmiany, w tym roku pomagał nam ubierać choinkę. Jak choinka, to i bombki, i pudełka, szał ciał macarena.
Pudełka.
Wszak
Wszystkie torby i pudełka w dowolnym pomieszczeniu będą zawierać kota natychmiast po wpuszczeniu go do pomieszczenia.
nonsensopedia 

Kiciarz, pomimo swojego nadkotowości pod tym względem nie odbiega od innych kotów. W jego kociej świadomości 5kg kota wejdzie w pudełeczko po bombkach. A na pewno zmieści się w to po choince.

Z nadmiaru radości i ilości pożartej tektury, kotu przepaliły się obwody, więc spoczął tam, skąd zazwyczaj raczy niechętnie spoglądać na ptaki. I ludzi.


A na zakończenie, zabawa na spostrzegawczość:
gdzie-jest-kot?

Zakopiańska Sodoma i Gomora, czyli...

$
0
0
jak głupia ja wpadłam na równie głupi pomysł spędzenia Sylwestra w Zakopanem.

tja.....
W zasadzie, to nie wiem jak to skomentować.
Będzie dziwnie, bo nadal dochodzę do siebie - i to bynajmniej nie z powodu wypitych %.

Zazwyczaj - w 95% przypadków staram się omijać miejsce będące siedliskiem zła moralnego i zepsucia obyczajów jakim są Krupówki - szerokim łukiem (5% stanowi wizyta w Dobrej Kaszy Naszej tudzież Jagodzie, ale o tym kiedy indziej) i póki co swojego postanowienia nie zmienię.
Nie po tym co się tam działo. Autentycznie mniej przerażona byłam maszerując dziarsko w środku nocy przez warszawskie zadupia po jakiejś imprezie.
kurde, dentysta wywołuje we mnie mniejsze uczucie paniki. zebrania z rodzicami również.
A co się działo?
Umówiliśmy się - to znaczy ja i mój za-pół-roku-mąż-a-my-nie-zapisaliśmy-się-jeszcze-na-nauki-narzucony ze znajomymi. Aby dojść na miejsce spotkania (godzina koło 20) trzeba było wylawirować pomiędzy rozłożonymi na środku ulicy grupkami pijanego towarzystwa. Niby nic nienormalnego w tych okolicznościach przyrody i czasu, ale towarzystwo zaminowane rzucało petardy na lewo i prawo - w ludzi, do koszy i pod końskie (nie moje, ale konia) kopyta. Odgłosy jak na froncie w czasie okupacji. I wycie karetek.
Stara góralska prawda mówi, że półmózgi z całej Polski przyjeżdżają do Zakopca w celach dania upustu swojemu buractwu, a górale na nich zarabiają. I wszyscy zadowoleni. Półmózgi że się zabawią, górale że zarobią więcej niż normalnie, bo z pijanego da się więcej wycisnąć.

Tutaj pozdrawiam pana, który myśląc, że mój przyszły pierwszy mąż jest po jednym z wielu głębszych, chciał nas naciąć na kiełbaskach. Na dychę!

Podejrzewam, że każde miasto w Polsce w okolicach 2 godziny Nowego Roku wygląda podobnie, ale to, co ukazało się moim zaspanym oczętom zburzyło sielankowy widoczek chatek w stylu zakopiańskim i ich krzywych daszków. Kłęby dymu, masa śmieci i panie lekkich obyczajów. (ukłony w stronę pań w szpilach na zboczach Gubałówki)




Dobrze, że chociaż fajerwerki o godzinie 0 były w pytkę.
A widok z góry równie zacny.
To moja radosna twórczość własna robiona bez użycia statywu, za to pod górę i wiatr :D



kącik porad praktycznych i podsumowanie:
Ostatnia kolejka na Gubałówkę wjeżdżała o godzinie 19
Bus odjeżdżający spod Dworca na Gubałówkę kursuje wg pana "cała noc" - koszt wjazdu - o dziwo 3zł
"Cała noc" wygląda tak, że po 1 w nocy nie ma busów, są taksówki. 100 zł za wielkogabarytową (złodzieje) ale idzie utargować.
kiełbaska 8zł. gdy pan chce nas zrobić w konia - 18.
szampan kupiony specjalnie na Sylwestra zostaje w domu na szafce.


ehh...

Z wizytacją w Cupcake Corner

$
0
0
Ostatnio z przyszłym byłym pierwszym mężem przywiało nas Krakowa. A że do otwarcia przybytku, w którym mieliśmy do załatwienia ParęWażnychSpraw , musieliśmy gdzieś swój czas spożytkować.
Pomijając już przymus wstania o nawet-nie-w-ćwierci-ludzkiej godzinie jaką jest 4 w samiuśkim środku nocy, w mieście królów zjawiliśmy się przed 9.
Dusza ma i ciało, na gwałt potrzebowała kawy i czegoś dobrego. Wtem odezwał się umysł, że coś, gdzieś, kiedyś tam słyszał na temat (superlatywy - trudne słowo) o kapkejk korner (cupcake corner). A że w 'stolycy' czegoś takiego się nie uświadczy, postanowiłam zawlec tam swoje warszafskie ego.

cupcake corner, cupcake corner kraków, kawiarnia kraków, ciastkarnia, cupcake corner bracka 4
Cupcake Corner, Bracka 4


Z tego co się orientowałam są 3 lokalizacje, gdzie można zjeść sobie fikuśną babeczkę czy wyrośniętego muffinka.
Nam najbliżej było do lokalu przy Brackiej 4. Z całym szacunkiem dla pana Turnaua - nie padało.

Co mnie uderzyło od wejścia - to to, że byliśmy jedynymi klientami :D Chociaż w sumie czego miałabym się spodziewać w poniedziałek z rana.
Pani przy ladzie była bardzo miła - obsługa na plus.
Szybki i dyskretny rzut oka na ceny - nie powalają. W żadną stronę. Jednocześnie za dużo i - jak na warunki lokalowo-gastronomiczne - nawet akuratne.
Zamówiliśmy po kawie, babeczkę i muffinka.
Kawa całkiem w pytkę - delikatna mieszanka (nie żadna zwykła roubusta czy wszechobecna arabica) nalana w wiadro (filiżankę w rozmiarze wiadra) - jedna waniliowa, druga karmelowa.
Babeczka jakaś z czekoladą. Muffin banananowy.
Całość - i tu znów pojadę: jak na "standardy warszawskie" - to znaczy takie, z którymi mam od święta do czynienia - 37zł - co mnie zaskoczyło, bo w jednej 'szanującej się' sieciówce z niebem w nazwie, tyle płaci się za dwie duże kawy i pół ciastka.
O kawie już było, teraz pora na resztę.
Babeczka - rozmiar ciut większy od S, nawet dobra - po dwóch gryzach słodka strasznie - w większych ilościach nie do zjedzenia, w innym wypadku grozi cukrzyca. Za to ładnie wykręcona - widać, że ręczna robota.
Muffin bananowy - tu ogromne zaskoczenie. On był ogrooooomny! Ze sporą ilością orzechów w środku i suszonym bananem na zewnątrz. W smaku czuć również bananana, a przynajmniej coś, co może nawet leżało koło niego. Musiałam się napocić, żeby go całego zmieścić, a wiele potrafię ;)

Co ciekawe, Cupcake Corner w zależności od dnia tygodnia oferuje babeczki w innych smakach. W zależności od okazji są wersje limitowane w kształtach i kolorach jakie można sobie tylko wymarzyć. Tych brzydkich pewnie też ;)

podsumowanie:
pomimo szczerych chęci, nie rozumiem ewentualnych zachwytów nad tym miejscem. Na studencką kieszeń - za drogo. Na wyjście ze znajomymi - za mało miejsca. Na popracowanie przy swoim bananowym MacBooku - za tłoczno (długie stoły, gdzie przez ramie można popatrzeć kto ogląda redtuba, a kto wyniki finansowe). Raczej przyjdź - zapłać - zjedź - i zjeżdżaj.

Ale tak naprawdę kto jest zainteresowany - niech przyjdzie wyrobić sobie swoją własną opinię.

P.S. Opisywać pomieszczenia nie będę, zrobiłam zdjęcia jak nikt nie patrzył ;)
cupcake corner, cupcake corner kraków, kawiarnia kraków, ciastkarnia, cupcake corner bracka 4
Cupcake Corner, Bracka 4

cupcake corner, cupcake corner kraków, kawiarnia kraków, ciastkarnia, cupcake corner bracka 4
Wewnątrz

cupcake corner, cupcake corner kraków, kawiarnia kraków, ciastkarnia, cupcake corner bracka 4


Zasłyszane na szlaku

$
0
0
To, że w poprzednim życiu zapewne byłam jakimś tatrzańskim kunomisiem, a w moich żyłach płynie obecnie górski strumień - to obecnie jest więcej niż pewne.
Nie wiadomo natomiast - i wstyd się przyznać, że starożytni górale pamiętają czasy, kiedy to kaem o tatrzańskich szlakach wiedziała może ciut więcej niż przeciętnie rozgarnięty uczeń podstawówki. I właśnie z tego tytułu pozwolę sobie przytoczyć parę perełek zasłyszanych na szlaku.
Żeby nie było, że nie ogarniam własnego podwórka, przyznam się, że moje pierwsze kroki po podhalańskiej ziemi, stawianie były w bólu, trudzie i... glanach.
Idąc z koleżanką w miejsce ceperskiego spendu, konspiracyjnym szeptem upewniałyśmy się między sobą, czy ta góra po lewej, to na pewno Giewont, a szczytem możliwości było WSPIĘCIE się do Czarnego Stawu pod Rysami (chociaż do tej pory wiele mnie to kosztuje).
Będąc drugi raz w Tatrach, oczywiście bogatsza o doświadczenia i super-pro buty nie-glany, wynurzając się ciut poza granice wyznaczane przez schroniska, podśmiewałam się z ludzi, którzy korzystali z dobrodziejstw kolejki Rakoń, że jak to, że na piechotę się chodzi, że lenie i tak dalej. Dzisiaj sama jestem leniem, któremu nie chce się po raz enty przełazić Chochołowską. Gdyby w Morskim Oku puścili meleksy - też byłabym ich pierwszą i najlepszą klientką. Ale o tym już chyba mówiłam.
Ociekając zajebistością i przerobieniem trzech par butów trekkingowych na wióry (wolałabym jedne, a dobre) mogę do woli dzielić się podsłuchanymi tekstami mniej lub bardziej doświadczonych górołazów.

Ciągle moim hitem numero uno jest pani w japonkach z włochatą torebką jadąca busikiem do Palenicy, z dumą i świętym przekonaniem, szponem ozdobionym w różowego tipsa, wskazała koleżance Nosal. 10 minut później obie panie zostały zawrócone przy wejściu na teren TPN. Z powodu torebki, która okazał się być psem. Yorkiem znaczy się. A swoją drogą, aktualnie wcale a wcale nie dziwią mnie i nie przeszkadzają mi japońce na trasie do MOka. o!

Spotkałam jeszcze pana, który chciał zajeżdżać pod Giewont samochodem "od drugiej strony".

I pana, który darł ryja do telefonu na całe Zachodnie będąc na Grzesiu, iż właśnie się na Wołowcu znajduje.

Jakiś inny - zaraz po wyjściu z kolejki na Kasprowy wykonał telefon do 'szfagra': Te szfagier, nie uwierzysz, ale ja na Kasprowy właśnie wszedłem!!! Zayebiste widoki! Rysy? A tu zaraz widać.

Kobitkę z nastoletnim synem, która koło 10 chciała dojść na Zawrat. Przez Szpiglas. Tak, miała mapę.

Stado emerytek na Pęksowym Brzyzku szukające pochowanej Sabały.

"To na Świnicę się nie wjeżdża?"

Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam wszystkich ceprów, półceprów i tych tru-górołazów. ;)

Lady of the ring

$
0
0
Więc kaem wybrała się z przyszłym byłym pierwszym mężem na zakupy.
Tak się wybrała, że weszliśmy do dwóch salonów z biżuteryją (tym razem nas nie olano). Jeden zaczyna się na A, w środku ma PAR i kończy na T. Drugi od skrzydlatych bestyj, (które panoszą się szczególnie na Czerwonych Wierchach), krukiem zwanych.
Od drugiej minuty naszego pobytu w pierwszym salonie, stało się więcej niż pewne że to będzie były pierwszy mąż. A to wszystko wynika z (nie)małej różnicy zdań na temat tego, jak nasze przyszłe kajdany mają wyglądać. Jako żem drobna nie jest, ale paluszki mam raczej cieniutkie, nie uśmiecha mi się przyodzienia owych paluszków w kajdan niewiele lepszy od nakrętki śruby.
Po blisko godzinie, Luby wyszedł niezadowolony, ja wyszłam niezadowolona i pan wyszedł... na zaplecze również niezadowolony.
A co mi się podoba, co się nie podoba Lubemu?
Ano coś takiego (na żywo wygląda o niebo lepiej)

obrączka ślubna białe złoto, obrączki apart, gładkie obrączki, białe złoto brylanty
tej nie było, więc nie została odrzucona
Apart


obrączka ślubna białe złoto, obrączki apart, gładkie obrączki, skromne
za cienka
Apart

obrączka ślubna białe złoto, obrączki apart, gładkie obrączki, skromne
za skromna
Apart


Nawet pokusiłabym się o coś takiego:
obrączka ślubna złoto łączone, złoto mieszane, w. kruk, obrączki kruk
W. Kruk
obrączka ślubna złoto łączone, złoto mieszane, w. kruk, obrączki kruk
W. Kruk



obrączka ślubna białe złoto, obrączki apart, gładkie obrączki, skromne
Apart

Ale o niebiosa, nie na coś takiego:
obrączka ślubna białe złoto
Apart

obrączka ślubna złoto mieszane
W. Kruk

obrączka ślubna białe złoto
Apart






"Wybór obrączek, symbolu miłości, wiary i nadziei, jest jednym z najprzyjemniejszych etapów przygotowywania do ślubu. "
g*wno prawda.


Prolog:
Po długich obradach i kompletowaniu zestawu WitajKsiędzu na pół godziny przed wizytacją - daliśmy radę. Żadne z nas nie spłonęło, nie zaczęło rzucać się po podłodze, ani nie chodziło po ścianach. Co więcej, księdzu zadeklarował, że jeżeli nie uda nam się zapisać na nauki (gdzieś-lecz-nie-wiadomo-gdzie), to żeby wpaść do niego on coś załatwi... cokolwiek miał na myśli ;)

hip hip, hura.

Będzie krótko i treściwie

$
0
0
... czy jest coś bardziej upierdliwego od wybierania obrączek ślubnych?

TAK!

Wybieranie zaproszeń.

http://allegro.pl/listing.php/search?string=zaproszenia&category=74177&sg=0

z czego więcej niż połowa, nie nadaje się do niczego.

komuno, wróć!

DIY - kaem robi zaproszenia

$
0
0
No nie da się, góry schodzą na dalszy plan, a przynajmniej czasowo zostają przysłonięte przez welony, wstążki, i inne duperele.
Z powodu mnogości stron na allegro (88 i ciągle rośnie) oraz co najmniej średniej atrakcyjności zaproszeń tam dostępnych, moja techniczno - informatyczna ambicja postanowiła ręcznie zrobić zaproszenia ślubne, coby wysłać je już-teraz! zagramanicę. Może moje nie lepsze, ale za to tańsze i oryginalne.
Tym bardziej, że znajoma znajomego znajomej, robi zaproszenia ślubne "na sztuki", krzycząc sobie zawrotną kwotę 25 złociszy za jedno, spersonalizowane (to znaczy że ta, a ten, tu i tu, tego, a tego dnia, hajtają się w kościele takim i takim, tego i tego dnia).
DIY czyli disroj it jorself w wykonaniu kaem:
Udawszy się do najbliższego (największego Empiku), dostępnego w mieście stołecznym, keam dostała zawrotu głowy, stanęła pośrodku owego przybytku na dziale hand made, i zaczęła płakać. Następnie stwierdziła, że to pitoli, i udała się w kierunku wyjścia.
.
.
.
Dobra, tak naprawdę kaem z zawrotem głowy, jak głupia zaczęła wpakowywać do koszyka półprodukty do robienia zaproszeń, i wykupiłaby pół asortymentu, gdyby nie przyszły pan mąż.
Efekt pracy, czy może wypocin, można "podziwiać" poniżej, gościnnie występuje panKot-asystent.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy,
 Pierwszym problemem było ogarnięcie, jak ten sprzęt działa. Linijka straciła swój żywot przez pokrojenie. Na szczęście stół i moje palce nie ucierpiały.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Kiciarz był bardzo zaangażowany w robienie zaproszeń. Po tym, ja przeszedł mi parę razy po materiałach, zrzucił klej i usiadł na rękach, wbrew zakazowi wchodzenia na stół, wszedł nań i poszedł spać. Zdeterminowana w tworzeniu nie chciało mi się go zganiać.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Nie mam zielonego pojęcia co to za czcionka, ale mi się podoba. Wypróbowaliśmy działanie nowej drukarki.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Słitaśny cytat na zaproszeniu

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy


zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Kotowaty doszedł do wniosku, że zajmował zbyt małą powierzchnię stołu.

zaproszenie ślubne, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Za to dobrze sprawdził się w roli podstawki pokazowo-demonstracyjnej.

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy


zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Środek przed rozłożeniem

zaproszenie ślubne handmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
 Środek po rozłożeniu.

zaproszenie ślubne hdnmade, ręcznie robione zaproszenie ślubne, zaproszenie ślubne diy
Wbrew pozorom takie dłubanie jest uspakajające pomimo rozlewającego się kleju, upadających kokardek, krzywo pociętego papieru i kota polującego na wstążkę.

post nie zawierał lokowania produktu.
prócz kota.

Gdzie (nie) zjeść w Zakopcu

$
0
0
Przydługi wstęp:
Sezon się zbliża wielkimi krokami.
Na jego cześć trzy razy radosne hip-hip, hura.

A po czym poznaję?
Niee... nie po tym, że o 17 jest względnie widno.
Nie po tym, że gdy zajwaniam do fabryki, to ćwierkają ptaki. Lub białe myszy.
Również nie po tym, że w fabryce zaczyna się coroczne s*anie związane z
a) egzaminami
b) organizacją festynów
c) tudzież innych wycieczek
d) porządkowaniem papierologii
e) nadganianiem materiału
f) i innymi pierdołami, na ogarnięcie których, w ciągu pozostałych 7 miesięcy nikt nie miał czasu.

ale właśnie po tym, że zaczyna mnie skręcać, a niedosyt obcowania z mchami i skalnymi porostami wywołany zimą, rzuca mną o mapę, każąc planować, planować, i jeszcze raz planować. Ku "uciesze" jużzacałkiemniedługo pana męża.

jeszcze trochę wstępu i sedno:
Jako żem człowiek, który nie może przełamać swoich burżujskich wymagań dotyczących potrzeby posiadania przypokojalnego przybytku prysznicem (5xp) zwanym, pomimo spędzania znacznej części dnia ponad pewnym poziomem, czasem musi też zjeść, udając się do knajp i knajpeczek, bo pizza dnia piątego, odgrzana w piekarniku nie jest tym, co normalny żołądek będzie tolerował. Więc planowanie przeplata się również ze wspominkami dotyczących mniej lub bardziej trafnego wyboru miejsc popasu.

Będąc również człowiekiem średnio-obeznanym w mapie knajp miasta Zakopane udało mi się trafić tam, gdzie jak i mój żołądek, Luby i jego portfel, trafić nie powinien:

Restauracja Watra Zakopane.
Pierwszy raz miałam nie-przyjemność udać się do Watry wraz z koleżanką, jeszcze uczennicą LO będąc. Czyli jakieś 174 lata temu.
Jedzenie nawet dobre, całkiem duże porcje, ceny podobne do porcji, ale raz na jakiś czas, nikogo nie zabiło.
Pomijając granie na czekanie w godzinach wieczornych w wykonaniu kapeli góralskiej, całkiem spoko, dlatego też przynajmniej raz w roku - już z Lubym kusiliśmy się na pierogi.
Kusiliśmy się do czasu, gdy nie okazało się, że ceny rosną odwrotnie proporcjonalnie do ilości i jakości owych pierogów. Pierogi zaczęły pływać w dziwnym wodno-oleistym płynie, skurczyły się znacznie, a ich ilość z bodajże 13 spadła do 9. Być może zaczęto uważać, że 9 jest mniej pechowa od 13.
O obsłudze się nie wypowiem, bo nie wiem czy takowa w ogóle tam funkcjonuje. Starcie face-to-face miało miejsce, gdy przyniosła zamówione po 20 minutach stania w kolejce jedzenie, rachunek i oczekiwała z wielkim fochem na napiwek za... no właśnie, chyba tylko za to że była.
podsumowując:
jedzenie - zależy co się trafi, pierogi niedobre,
ceny - z kosmosu
obsługa - to tam w ogóle taka jest?
wystrój - jak setki innych knajp mających przyciągnąć turystę.
Restauracja Watra Zakopane, watra


Yyyy.... Coś, czego nazwy nawet nie chcę pamiętać
Zabłądziliśmy tam przypadkiem, z braku miejsc gdzie indziej.
Przybytek ten znajduje się na Drodze do Olczy, idąc dosyć sopory kawałek w dół, po lewej stronie, na rogu. Drewniany budynek z bramą i jebutnym szyldem. Coś chyba z furmanem związane, albo jakimś imieniem. Wyparłam ze świadomości.
Zachęcił domową pizzą i plackiem po zbójnicku.
Jak "domowo" to chyba musiało być dobrze.
Nie było.
Skusiłam się na ów placek po zbójnicku.
Co dostałam?
2 (dwa) małe placki ziemniaczane z kilkoma kawałkami gulaszu z kostki, kawałkiem sera i polanym keczupem. Tortex z Biedronki.
A to wszystko za 24zł.
Kiedy dostaliśmy jedzenie, myślałam, że to żart.
To było najgorzej wydane 24zł w życiu. Ile za to można by było przepić.
jedzenie - poniżej krytyki
cena - poniżej krytyki
obsługa - samoobsługa
wystrój - przydrożne coś z elementami dzików na ścianach


Trzeci hicior to
Któryś z Góralburgerów.
Mając na uwadze, że to fast-food, brak mięsa w kebabci tym bardziej tego nie usprawiedliwia. Dziwnym trafem po owym "posiłku" wieczór upłynął mi... dosłownie.

21/03/2013

$
0
0
Dnia wagarowicza nie miałam..

To tak na ocieplenie stosunków.
 

Ślub w technikolorze

$
0
0

A chodzi o buty.
Zaprawdę nie miałam zielonego pojęcia, że kolor butów na ślubie może powodować tyle emocji.

Sama nie wyobrażam sobie siebie zaiwaniającej do ołtarza w białych butach, pomijając fakt, iż w ogóle nie wyobrażam sobie siebie zaiwaniającej do ołtarza. Ale o tym już pisałam, podejrzewam, że nie raz.

Białe buty wywołują u mnie odruch wymiotny, choć nie wiem czy to ze względu na nerwy, [rym częstochowski] czy nadmiar białości doprowadzający do mdłości. [/rym częstochowski]
Ponadto są cholernie niepraktyczne, więc będąc w przymusie wydania nie małej kwoty na kiecę, nie będę wydawać kolejnej (co prawda trochę mniejszej), na coś co założę raz. Góra dwa. Moooże trzy.
Najwyżej, kiedy będzie już 'po', wystawę je na jakimś allegro jako nieużywane (o tym za niedługo ;) ) wszak użyję ich tylko raz.
I nie, nie kierują mną intencję pod tytułem: ale będzie jazda założyć do roboty buty, które miałam na ślubie i będę się tym chwalić i wspominać, aż wszystkim będzie się wylewać tęcza uszami.

W każdym razie, ku rozpaczy bardziej tradycyjnej części mojej rodziny i nie tylko, postanowiłam zainwestować w kolor. I to nie byle jaki.
W poszukiwaniu tego najodpowiedniejszego, przejrzałam wszystkie możliwe strony www z butami maści wszelakiej. Przeszłam Złote, Srebrne i Zielone Tarasy (miejsce wagarów warszawskiej, bananowej młodzieży) wzdłuż i wszerz.
Aż w końcu, w akcie desperacji udałam się na bazar, gdzie u chińczyka, który nie chciał się targować, ujrzałam TE. (ciii.... nikomu ani słowa o ich pochodzeniu!)
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub, różowe buty ślubne, różowe buty na ślub

Brałam jeszcze pod uwagę, buty dostępne w najnowszej kolekcji H&M, jednak przy oględzinom 'na żywo', okazało się, że ten piękny róż, nie jest tak piękny, tylko przypomina kolor majtek. Co prawda modnych majtek, ale nadal to majtki.
różowe buty H&M, kolorowe buty ślubne
źródło: H&M


Dalszej inspiracji uległam zdjęciom podesłanym przez koleżankę.

Wszystkie zdjęcia poniżej pochodzą ze strony www.sarahyatesblog.com/

kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates 

kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates 
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates 
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: www.sarahyatesblog.com

kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źrodło: www.sarahyatesblog.com, Sarah Yates
Albo takie:
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: http://www.birdsofafeatherphoto.com, Jen Lauren Grant

Przeglądając internet, natknęłam się na takie zdjęcia ślubne z butami, pomimo najszczerszych chęci, nie udało mi się znaleźć autorów zdjęć.
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: internet
 
kolorowe buty ślubne, kolorowe buty na ślub
źródło: internet





Suknię ślubną tanio oddam

$
0
0
A właśnie że nie.
Szukając swojej pięknej najpiękniejszej kiecki ślubnej, na ten podobno najpiękniejszy dzień w życiu.... chociaż, nie, stop!
Nie wiem czy coś zdoła przebić comiesięczny przypływ gotówki, szczególnie gdy od połowy miesiąca wieje biedą... albo dzień, gdy w godzinach mocno popołudniowych, przeszedłszy jakieś 30 kilometrów i mając niewiele mniej do domu, sterczałam z jeszcze-nie-półmężem na szczycie jakiejś góry (dobra, nie jakiejś tylko Wołowca) zmęczona jak cholera, ale przeszczęśliwa, bo otaczający widok, brak ludzi i głęboka cisza działał kojąco (dziwne słowo) na moje Chi.
Ale do rzeczy.
Więc przeglądając oferty przedstawiające różne modele sukien ślubnych, nie umknęły mojej uwadze pewne 'perły' i 'perełki'.

Od razu uprzedzę ewentualnych hejterów, iż nie mam zamiaru się z nikogo nabijać, tylko hmmm... przedstawić w jaki sposób nie należy wystawiać sukni na portalu aukcyjnym. Ani nigdzie indziej. ;)

Na pierwszy ognień pójdzie zdjęcie zatytułowane "Find Wally". Rozumiem że im mniej miejsca, tym więcej bibelotów, ale ludzie, trochę estetyki jeszcze nikogo nie zabiło.
Poniższy obrazek zamiast reklamowania sukni, równie dobrze może posłużyć do zabawy w znajdywanie rzeczy na literę "d", "k", "s" i każdą inną.

źródło: allegro.pl

Jedziemy dalej.
Poniższy opis wywołał u mnie zdrowe atak śmiechawki. Dlaczego? Może oceńcie sami, bo ja pewnie mam dziwne poczucie humoru.
źródło: allegro.pl
opis z zachowaniem pisowni oryginalnej:

"WITAM MAM DO SPRZEDANIA SUKNIE rozmiar 38 pasować będzie na 36 również!
 Suknia szyta  u mojego przyjaciela projektanta specjalnie na moje życzenie. Uszyłam Ją za 1600zł
  JEDYNA TAKA ORGINALNA JEDYNA W SWOIM RODZAJU I NIEPOWTARZALNA DLA ODWAŻNEJ PANNY MŁODEJ
 
Niestety nie mogłam jej ubrać na własne wesele ponieważ niespodziewanie przed własnym weselem zaszłam w ciążę ... :)))
 SUKIENKE MIAŁAM NA SOBIE TYLKO W DOMU BYŁA NIE UŻYWANA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
 
SUKNIA JEST W KOLORZE CZYSTEJ BIELI , FASON SYRENKA GÓRA ZDOBIONA KRYSZTAŁKAMI ORAZ KORONKA I PEREŁKAMI . Z TYŁU SUKNIA WIĄZANA i na suwaczek DOSTOSOWUJE SIE DO CIAŁA JAK GORSET !
 SUKNIA JEST WRĘCZ ARCYDZIEŁEM  POLECAM JESTEM OSOBA KTÓRA CENI KLASE I PIEKNY WYGLĄD ...TA SUKNIA TO GWARANTUJE POCZUJESZ SIĘ W NIEJ OBIECUJE,ŻE WYJATKOWO W TYM NAJWAŻNIEJSZYM DNIU W NASZYM ZYCIU, A MAŻ WRĘCZ  OSZALEJE!:)

Suknia jest odpowiednia dla osoby szczupłej , miseczka B pięknie podkreśla piersi  ...(wzrost 168-176cm) (moja waga 50-65 ) (mój wzrost 173cm a waga 60kg ) JEST BARDZO WYGODNA NIE DAJE DYSKONFORTU."
 Pominę cud niespodziewanego zajścia w ciążę przed weselem (a to ci niespodzianka kiedy się seks uprawia), ale pani oprócz klasy i pięknego wyglądu, powinna też cenić słownik języka polskiego.
Zdjęcie również jest jednym z niewielu, które jako-tako przedstawiało wygląd kiecki.

Zostając na moment w temacie ciążowym, zaliczyłam delikatnego karpia, odnajdując miejsce w internecie, w którym roi się aż od białych ciążowych sukien ślubnych.




Na koniec treść aukcji, która wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wcale nie jest rzadkością:
Suknia wystawiona w kategorii "nowa".
"Suknię miałam założoną tylko raz, dlatego wystawiam jako nową,pięknie się prezentuje ,szyta na miarę, sznurowana z tyłu więc bez problemu gorset można regulować.Suknia nie jest zniszczona, idealnie pasuje na Panią z rozmiarem 34 jak również dzięki regulacji także na rozmiar 36.
(...) 
Suknia po praniu chemicznym, bez żadnych śladów użytkowania."

A teraz pozwolę się zająć się czymś bardziej pożytecznym, nie wiem, pozbijam bąki albo poskładam pranie.

gdzie-jest-kot?!

$
0
0
To, że koty nie posiadają kręgosłupa - a na pewno tego moralnego, tajemnicą żadną nie jest.
Brak owego narządu? został już bogato udokumentowany, sama jednak dzisiaj miałam nie-przyjemność przekonać się o kocim braku przejawów jakiegokolwiek odruchu człowieczeństwa.

Kot potrafi wygiąć się w każdą stronę i pod każdym kątem. A szyję ma z gumy. Co można zobrazować sobie na kilku poniższych zdjęciach. To tak słowem wstępu.

kot śpiący
kot złamas strzelający laserem
kot wzdłóżpoduszkowy
Co więcej, większość kotów, a przynajmniej Cokot opanował do perfekcji umiejętność znikania.
A dzisiaj Cokot przeszedł sam szczyt swojego kociego-ego, a ja dochodzę do siebie do tej pory.

Odprowadzając Lubego z kwitkiem na lotnisko (półmęża nie ma, chata wolna, oj będzie bal :D ), co zajęło mi w obie strony nie więcej jak 25 minut, po powrocie zdziwił mnie brak jakiegokolwiek przejawu entuzjazmu przy drzwiach - no tak, półmąż wyjechał - został kot.
A, nieprawda, bo po dłuższych oględzinach okazało się, że kota też nie ma.
Nie ma kota w zlewie, w wannie, pod łóżkiem, za nim, w szafie, w drugiej szafie, za biurkiem, pod stołem, za kwiatkiem. Jak kamień w wodę.
Nie reaguje nawet na trząchnie ulubionym żarciem.
W panice zadzwoniłam do Lubego, coby sprawdził, czy w walizkę go nie spakował, ale na prześwietleniu pewnie by wyszedł.
Przeszłam się naokoło bloku - może wpadł na pomysł odprowadzenia nas do samochodu. Potem jeszcze raz. Zmolestowałam sąsiada, a potem sąsiadkę, czy nie widzieli sierściucha. Przetrząsnęłam swoje 35 metrów raz jeszcze. Nawet zapuściłam się na spacer do piwnicy z 'kici-kici' na ustach. Zero.

Gdzie ja takiego samego kota znajdę?

Jak to gdzie? Tam gdzie się chowa nieużywane koty.
W szufladzie ze skarpetkami.

Ale jak nie kochać takiego porno-kota?
porno kot

A tak skończył odnaleziony sierściuch:






Viewing all 152 articles
Browse latest View live